Młodego dominikanina, Antoniego Marczewskiego, wspomina nasz redakcyjny współpracownik Kacper Kowalczyk.
Jak co dzień rano robiłem prasówkę. Odpaliłem mojego smartfona i zacząłem przeglądać najpierw Twittera, potem inne portale informacyjne, a na koniec wszedłem na Facebook. Na głównej tablicy widziałem czarno-białe zdjęcie, a na nim Antek Marczewski. Nad zdjęciem był opis: „Nie żyje młody dominikanin”.
Ręce zaczęły mi się trząść, a serce zabiło nieco szybciej niż zwykle. „Przecież to nie może być nic o Antku” – pomyślałem. Jednak nic bardziej mylnego, po przeczytaniu tekstu, sprawdzeniu informacji w kilku źródłach, nie miałem już złudzeń. Antek Marczewski nie żyje! Łzy same zaczęły mi lecieć, jedna po drugiej. Cały czas nie mogę do końca dojść do siebie, po tak szokującej informacji.
Prawdę mówiąc z trudem piszę te słowa, ale uważam, że tak trzeba. Kim był br. Antoni Marczewski OP? Zanim postanowił wstąpić do dominikanów, zajmował się przede wszystkim ptakami. W środowisku ornitologów - i mam nadzieję, że nie tylko - to postać znana. Człowiek z ogromnym zapałem, wielką pasją, a jednocześnie bardzo opanowany i racjonalny w swoich poglądach. Kiedy ktokolwiek wdawał się z nim w dyskusję na temat ochrony przyrody, zawsze potrafił prowadzić tę dyskusję w sposób merytoryczny. Na postawione przez siebie tezy wyciągał jak z rękawa kilka argumentów.
Widziałem w nim człowieka przenikliwego, dociekliwego, ciekawego świata, który zafascynowany skrzydlatymi sąsiadami czuł, że jeszcze nie wszystko o nich wiemy. Antek popełnił mnóstwo publikacji od artykułów, po książki. To właśnie w nich widać obraz człowieka, pasjonata z darem przekazywania wiedzy innym. Pisać o sprawach trudnych w sposób łatwy to nie lada wyzwanie, a on to potrafił. Nie wiem, czy trenował. Po prostu umiał pisać o zagadnieniach z zakresu ornitologii w taki sposób, że laik nie mający w ogóle do czynienia z ptakami czuł, że wie o nich naprawdę wszystko. Aby się o tym przekonać, wystarczy przeszukać internet.
Jeśli ktoś chciałby posłuchać jego gawęd o ptasich sekretach, także może je znaleźć na stronach Polskiego Radia, gdzie Antek często gościł w Radiowej Jedynce w audycji „Radio Dzieciom”. Pracując na rzecz Ogólnopolskiego Towarzystwa Ochrony Ptaków, mieliśmy okazję kilka razy razem opowiadać, czy to w radiu, czy w prasie, o różnych aspektach z życia ptaków. Ja pisywałem o nim, a on o mnie.
Mieliśmy też okazję nieco bliżej podjąć współpracę. Było spotkanie grup lokalnych Ogólnopolskiego Towarzystwa Ochrony Ptaków. Dzięki Antkowi właśnie udało mi się namówić ówczesne szefostwo OTOP-u, żeby spotkanie odbyło się nad zbiornikiem Jeziorsko koło moich rodzinnych Poddębic. Był rok 2012 i Antek jako koordynujący to wydarzenie ze strony warszawskiej centrali OTOP-u miał przyjechać do miejscowości Księże Młyny, gdzie odbyło się spotkanie.
Pamiętam jak dziś, gdy wypytywał mnie o to, jak z Łodzi dostać się nad Jeziorsko. Zaoferowałem mu wtedy, że podrzucę go z Poddębic do Księżych Młynów, bo to i tak po drodze. Pozostało mi tylko wytłumaczyć mu, jak ma dotrzeć z Łodzi do Poddębic. Ostatecznie chyba coś źle przekazałem, albo Antek mnie źle zrozumiał. Gdy zapytałem, jak mu się jechało, przyznał, że zamówił taksówkę.
Zanim dotarliśmy do ośrodka, zatrzymaliśmy się na tamie. To dla każdego miłośnika skrzydlatej fauny ważne miejsce. Przeglądaliśmy pływające po tafli Jeziorska kaczki i mewy. Czas wtedy jakby w ogóle nie istniał. Antek dość mozolnie i skrupulatnie patrzył przez okular lunety na pływające po wodzie ptaki. Raz w jedną stronę, raz w drugą. Spędziliśmy tam 2,5 godziny zanim dotarliśmy do celu.
Naszym oczom pokazał się wtedy nur rdzawoszyi. Niegdyś ptak tutaj lęgowy, obecnie przybysz z dalekiej północy, obserwowany w Polsce tylko podczas przelotów. Właśnie ta dokładność prowadzenia obserwacji bardzo mi zaimponowała. Z resztą w Antka pracy tą dokładność zawsze było widać. Takim właśnie go zapamiętam. Dokładny, merytoryczny, racjonalny i wyważony.
Gdy dowiedziałem się o tym, że Antek idzie do zakonu, co więcej - zakonu dominikanów, byłem zaskoczony. Jak większość osób z ornitologicznego światka. „Bardziej pasowałby do franciszkanów” – myśleliśmy. Ale cóż, Pan Bóg widocznie chciał, żeby jako dominikanin br. Antek kontynuował swoją misję obrońcy przyrody, popularyzatora wiedzy na jej temat. Chociaż światopoglądowo nie zawsze się zgadzaliśmy (chyba jestem bardziej konserwatywny), to w sprawach ochrony przyrody staliśmy zawsze po jednej stronie.
Żegnaj Antku i do zobaczenia po tamtej stronie!
Czytaj także: