Historia Krzyśka na Światowych Dniach Młodzieży pokazuje wyraźnie, jak szybko Bóg może przemieniać ludzkie serce. Wystarczy tylko wyjściu Mu spotkanie. A zaczęło się od prezentu na 18. urodziny.
Z dzisiejszej perspektywy Krzysztof Rygiel może powiedzieć, że lepszego prezentu na swoją „osiemnastkę” nie mógł sobie zażyczyć, ponieważ teraz wie, że zmienił on jego życie, a przede wszystkim relację z Bogiem. I trzeba przyznać, jego siostra, autorka prezentu, miała nosa.
Gdy jako 18-latek wsiadał w 2000 roku do autobusu jadącego do Rzymu, nie zdawał obie sprawy jak bardzo przełomowy będzie to wyjazd.
- Jeszcze nie wiedziałem, czym są dokładnie Światowe Dni Młodzieży, z czym to się je. Nie byłem świadomy, co będę tam robił. Właściwie... tak szczerze... to jechałem do Wiecznego Miasta w celach czysto turystycznych. I zobaczyć ojca świętego Jana Pawła II na żywo. Niezbyt ambitne pobudki - wspomina ekonomista z Wrocławia.
Pierwszy szok odczuł już podczas Dni w Diecezjach w Mondovi, niewielkim miasteczku (ok.20 tys. mieszkańców) - Nigdy nie zapomnę, jak zostaliśmy przyjęci z kolegą przez włoską rodzinę. Na dobrą sprawę przez cały pobyt zamieniłem z nimi zaledwie kilka zdań, bo bariera językowa była dość duża. Ja po niemiecku oni po angielsku. Ale uderzyła mnie ich wielka serdeczność i gościnność - opisuje Krzysztof.
Do dziś dobrze pamięta te chwile, gdy potraktowano go, jak stwierdza, iście po królewsku. - Nie boje się użyć tego stwierdzenia: moja własna rodzina by mnie tak nie przyjęła, jak oni mnie tam przyjęli - mówi pewnym głosem.
Od tych chwil minęło już 16 lat, a Polak wciąż trzyma kontakt z włoską familią. Wysyłają sobie kartki z życzeniami na święta Bożego Narodzenia i Wielkanocy.
- W kilku zdaniach opisujemy, co u nas słychać. Ja Panu Bogu polecam ich w modlitwach i mam nadzieje, że jeszcze kiedyś się zobaczymy, bo do dzisiaj czuje ogromną wdzięczność, za to jak mnie ugościli - opowiada Krzysztof.
W samym Rzymie podczas Światowych Dni Młodzieży szybko zmienił swój cel wyjazdu z turystycznego wypadu na prawdziwą pielgrzymkę.
- Dotykały mnie konferencje i katechezy oraz śpiewy. Zapragnąłem pogłębić swoją wiarę. Pierwszy raz wtedy zobaczyłem, jak młodzież energicznie tańcząc i śpiewając wielbi Pana Boga. Wcześniej tego nie znałem - mówi.
Tłumaczy przy tym, że wyznawanie wiary sprowadzało się u niego do bezwiednego chodzenia do kościoła i odmawiania pacierza.
- Byłem obecny w Kościele przez duże „K”, ale nie wiedziałem, że jest w Nim tylu młodych ludzi, którzy tak mocno kochają Boga. Przeżyłem pozytywne zaskoczenie i zmianę w swoim sercu, która mnie ukierunkowała w przyszłej praktyce religijnej - analizuje Dolnoślązak.
Pierwszy raz zetknął się z taką różnorodnością, radością i spontanicznością wspólnoty chrześcijańskiej. Rzym 2000 stał się punktem zwrotnym w postrzeganiu Pana Boga i kościoła katolickiego.
- Całe zło tego świata tłumaczyłem wcześniej tak, że Bóg "sobie poszedł na piwo", zrobił sobie przerwę. Teraz wiem, że ma nas cały czas w opiece i czeka, kiedy wyjdziemy Mu na spotkanie, kiedy zaczniemy współpracować z Jego łaską - wnioskuje mężczyzna.
Dlatego na następne Światowe Dni Młodzieży w Kolonii pojechał już z zupełnie innym nastawieniem. Wiedział, że jedzie na spotkanie z żywym i prawdziwym Bogiem w żywych i prawdziwych rówieśnikach z całego świata.
Jak dzisiaj patrzy na ŚDM?
- Trzeba jasno mówić, że to wielkie święto i manifestacja wiary katolickiej młodych ludzi rożnych narodowości, kultur i języków, którzy gromadzą się w imię i dla chwały Jezusa Chrystusa - podsumowuje Krzysztof Rygiel.