Godzina 22.40, wyczekiwany autobus zatrzymał się przy kościele św. Bonifacego we Wrocławiu. - Can I help you? - spytała Paulina podbiegając do wysiadających.
- Yes - usłyszała, po czym została wyminięta.
- No to mamy problem - powiedziała do siostry - nie umieją angielskiego.
A właśnie na to liczyła większość przyjmująca młodych na ŚDM, bo Nowa Kaledonia leży w okolicach Australii.
Tam urzędowym językiem jest francuski, zaś francuskiego w parafii św. Bonifacego nie umie prawie nikt. Pozostało ruszanie rękoma, kiwanie głowami.
Dwie dziewczyny, Jessica i Aicha, dotarły jakoś na miejsce noclegu.
Przed drzwiami do mieszkania próbowały ściągnąć buty, czym wprawiły wręcz w przerażenie przyjmującą ich panią Gabrysię. - Nie, nie tutaj, w środku - wciągnęła je do mieszkania gospodyni.
Słowa nie zrozumiały, ale zdziwione weszły. Próbując ją naśladować, wytarły buty o wycieraczkę. - Pójdę spytać taty, może on coś wymyśli - rzuciła do mamy Paulina i zniknęła. Po chwili wróciła z tabletem w ręku i włączonym tłumaczem Google.
- Teraz będzie zabawnie, jakoś się dogadamy! - stwierdziła. W końcu w oczach Jessici i Aichi zapaliły się iskierki zrozumienia. Choć to żmudny sposób, okazał się skuteczny. Czasem trzeba powtarzać po dziesięć razy, a jak wujek-tłumacz Google dalej źle, to wracamy do machania rękoma i "mieszanki polsko-angielsko-francuskej"...