Władysława Świętek zaprosiła pod swój dach kolumbijskie rodzeństwo. Ponieważ nie zna języka hiszpańskiego ani angielskiego postanowiła nauczyć gości polskiego w sposób praktyczny! "To jest wi-de-lec!"
We wrocławskiej parafii Opatrzności Bożej trudności komunikacyjne między gospodarzami, a pielgrzymami Światowych Dni Młodzieży nie istnieją albo przynajmniej pokonuje się je różnymi kreatywnymi sposobami.
- Podczas pierwszego wspólnego wieczoru oprowadzałam ich po mieszkaniu i nie patyczkowałam się: opowiadałam wszystko po polsku - mówi Władysława Świętek, która ugościła rodzeństwo: troje Kolumbijczyków.
Pierwszy wspólny posiłek miał formę zapoznawczą, dlatego nie zabrakło w nim elementów komicznych.
- Zaprosiłam ich do stołu i podałam kolację. Przyrządziłam botwinkę z jajkiem. Patrzę, oni czekają, nie rozpoczną dopóki wszyscy nie usiądziemy. To bardzo kulturalne - opowiada wrocławianka.
Ucieszyła ją szczególnie wspólna modlitwa przed jedzeniem.
- Wszyscy zrobiliśmy znak krzyża, oni pomodlili się po swojemu i ja po swojemu. Usiedliśmy. Patrzą w talerze, nie wiedzą, co to za zupa, więc ja szybko wyciągnęłam wielkiego buraka z lodówki i pokazuje im, że zupę z tego robiłam i żeby się nie bali! Rozbawiło ich to, kiwnęli głowami - relacjonuje gospodyni.
Prawdziwa lekcja polskiego czekała Latynosów kilka chwil później.
- Wzięłam sztućce do ręki i mówię im po polsku wyraźnie: "To jest wi-de-lec. Powtórzcie!" I oni powtarzają: wi-de-lec. Potem łyżkę i nóż wyjaśniłam tak samo. Na koniec dodaję: "Nauczcie się polskiego, bo się nie dogadamy!". I uśmiecham się. Wiem, że nic nie zrozumieli, ale szczerzą ząbki. Było wesoło - kwituje p. Władysława.
Poprosiła syna, który dobrze włada językiem angielskim, o pomoc w tłumaczeniu.
- Tylko mu od razu zastrzegłam: mów prawdę, żebyście się ze mnie nie nabijali! (śmiech) - dodaje mieszkanka Nowego Dworu.
Kolumbijska młodzież dowiedziała się m.in., że ich gospodyni przeszła na pieszo dystans Wrocław-Rzym. Goście wykazali podziw i gratulowali nie lada wyczynu. Swoje 5 minut miał też polski ogórek kiszony.
- Młodzi Latynosi zdziwili się, że wyciągam kiszonego ogórka ze słoika. Uczyłam ich, jak go jeść, jak kroić. Nie wiedzieli, że ogórki można trzymać w jakiejś wodzie w słoiku - dzieli się p. Władysława.
Polka otworzyła bez krępacji drzwi do swojego domu przybyszom zza Oceanu Atlantyckiego. Traktuje ich jak swoje dzieci. Młodzi Kolumbijczycy także pałają do niej wielką sympatią, a swoją wdzięczność za opiekę i gościnność wyrażają nie tylko po hiszpańsku, ale także poprzez gesty - uśmiech i przytulenie. I kto teraz powie, że nie znając języka nie można się dogadać?
To międzypokoleniowe spotkanie kultur na pewno przyniesie jeszcze wiele ciepłych wspomnień.