Gromady ludzi idące naprzeciw siebie z rozwiniętymi flagami. Co najczęściej w historii zwiastował taki widok? Zbliżającą się bitwę. A podczas ŚDM…
Sztandary przez wieki łopotały nad głowami wojowników szykujących się do walki. Gdy szli z naprzeciwka, często za chwilę… lała się krew. Podczas ŚDM w takiej sytuacji spodziewać się można również wydarzeń gwałtownych, głośnych i niespodziewanych. Zgoła jednak innych. Radosne okrzyki, uściski, taniec, śpiew, wspólna modlitwa... Ewentualnie fotki i wymiana zdań – ustna lub na migi. Taki jest owoc spotkania „kolorowych wojsk” różnych narodów.
Jeden z hiszpańskich księży przebywających ze swoją grupą na wrocławskim Strachocinie mówił: – To, że nasze miasta, tak odległe od siebie, Wrocław i Madryt, są sobie tak bliskie, to „sprawa” Ducha Świętego. Ale On nie jest „gratis”, On jest owocem Męki Chrystusa.
Niebo nie „spada” na ziemię bez powodu. I nie dziw, że radości ŚDM-owej towarzyszyć musi dla jednych trud podróży, dla innych trud przygotowań, nieprzespane noce i skrajne wycieńczenie. Za to potem zdarza się cud – miłość, wspólnota, Bóg. Tak bliski, wielbiony wspólnie, choć na tak wiele głosów. Na ziemi znów mamy raj.