Żegnaliśmy się różnie. Na festynach, biesiadach, koncertach. Mieszkańcy wrocławskiej parafii pw. Opieki św. Józefa spędzili swój ostatni wieczór z pielgrzymami ŚDM na falach Odry.
Gdy tylko rozpoczęła się podróż, nad rzeką zabrzmiały słowa o „Błogosławionych miłosiernych”, a później z barki rozległo się głośne: „Swoją barkę pozostawiam na brzegu…”. Na rufie smażyły się kiełbaski, Francuzi śpiewali o zwycięstwie nad śmiercią, a w końcu młodzi ruszyli do tańca – między innymi przy dźwiękach góralskiej muzyki, granej na skrzypkach w polsko-francuskim duecie. Na pokładzie i pod nim toczyły się tymczasem długie rozmowy.
Na Kluczborskiej wesoło
– Nasi gospodarze nas zadziwili – mówi Julia. – Przyjęli nas aż ośmioro, cztery rodzeństwa po dwie osoby. A niedawno zamówili dla nas specjalny tort, na którym przedstawiono dwie flagi: polską oraz francuską. Tort miał ponadto kolorowe warstwy w naszych narodowych barwach. To była niesamowita niespodzianka! Dziewczyna zwołuje wokół swoich polskich gospodarzy grupę ich gości. Pielgrzymi wyciągają nagle dłonie, robiąc „słoneczka”, i krzyczą ile sił w płucach, z charakterystycznym akcentem: „Kluczborskaaaa!!”. O co chodzi? To ulica, przy której zamieszkali na czas pobytu we Wrocławiu. Anna Kubicka i jej mąż wyuczyli ich adresu na pamięć, żeby się nie zgubili, a oni przerobili go na specyficzny okrzyk „z pokazywaniem”. Rodzina pani Anny zawsze z radością otwierała drzwi dla gości. Ich dom był zresztą i tak często pełen radosnego gwaru. Swego czasu w jednym mieszkaniu żyli razem przedstawiciele 5 pokoleń: pani Anna z mężem, jej prababcia, babcia, mama i jej synek. – Podczas spotkania Taizé we Wrocławiu mieszkało u nas 15 osób – wspomina. – Był wśród nich niewidomy Niemiec, byli Włosi, którzy zrobili nam niespodziankę. Sami przygotowali w naszej kuchni włoskie potrawy, zaprosili na poczęstunek nas i innych Włochów, ucztowaliśmy, tańczyliśmy… Teraz też dom zatętnił radością. – Młodzi byli bardzo uczynni, koniecznie chcieli zmywać po sobie, pomóc w kuchni. Jedli wszystko, co podałam, z wyjątkiem może ogórków małosolnych – wspomina. – Byli w tym gronie także ministranci. Bardzo spodobał im się… gong w kościele. Ponoć u nich są tylko dzwonki. Pani Anna co prawda rano wstaje do pracy o 4.30, a pielgrzymi wracali późno, ale nie żałuje niewyspania. – To wielka radość i błogosławieństwo Boże! – mówi.
Odnowiona
Melissa pochodzi z Gabonu, do Francji przyjechała na studia jako 17-latka. – W domu mama ciągle przypominała: Melissa, idź do kościoła. Kiedy znalazłam się z dala od rodziny, moja wiara osłabła – wspomina. – Pewnego dnia nagle poczułam, że muszę w końcu pójść do kościoła. Jakoś jednak nie mogłam się przełamać. Miałam na studiach w Lyonie może 2–3 przyjaciółki, ale niewierzące. Moja kuzynka podpowiadała mi, w którym kościele modlą się wspólnie młodzi ludzie. Ostatecznie jednak swoje nawrócenie przeżyłam dopiero, gdy przeprowadziłam się do Nancy w 2009 roku. Spotkałam tu osobę, która zaprosiła mnie do grupy modlitewnej gromadzącej się co wtorek. Dwa lata temu uczestniczyłam w rekolekcjach, podczas których doświadczyłam dotknięcia Ducha Świętego. Spotkałam żywego Boga! – opowiada dziewczyna i śmieje się, że w Polsce… dużo się je. Wspomina z uśmiechem – jak wielu innych obcokrajowców – pierogi, których kosztowała pierwszy raz. – To był bogaty czas dla wrocławskiego Kościoła. Czas wejścia w moc Ducha Świętego, doświadczenia radości – mówi o. Krzysztof Piskorz OCD. Gdy barka, już w ciemnościach, zbliża się pomału do nadbrzeża obok Hali Targowej, Ostrów Tumski słyszy donośne „Jesus Christ, You are my life!”.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się