Piesi pielgrzymi z Wrocławia na Jasną Górę mają do przebycia 230 kilometrów. Jacek Zapotoczny z Oławy przebiegł z 60-kilogramowym wózkiem już… 1300! Przed nim drugie tyle. Kogo spotyka na swojej długiej drodze? Korespondencja prosto z trasy!
Oławianin 30 czerwca wyruszył ze swojego rodzinnego miasta. Jest już więc ponad miesiąc w drodze. Cel? Fatima. Na razie przebywa w Szwajcarii, niedaleko Aarau.
- Przypuszczałem, że tak to może wyglądać. Muszę regularnie wbiegać, a czasem nawet wspinać się na wzniesienia i pagórki 12- i 17-procentowe. We wtorek 2 sierpnia zrobiłem swoje najdłuższe 10 kilometrów odkąd uprawiam bieganie. Zajęło mi to ponad 2 godziny. W niektórych momentach pcham wózek do góry, bo nie mam siły go ciągnąć - mówi 26-latek.
Biegnie nie tylko asfaltem, ale też drogami szutrowymi, rowerowymi i leśnymi. Zapas jedzenia skończył mu się po ok. 2 tygodniach od startu. Musiał sobie radzić sam, ale ciągle powtarza, że Bóg się nim opiekuje.
- Spotkałem dużo pomocnych ludzi, od których dostawałem torby jedzenia. W środę 3 sierpnia trafiłem na Szwajcara, który wziął mnie do swojego domu. Przyjął mnie po królewsku, poczęstował kilkoma rodzajami sera. Pierwszy raz jadłem ser z miodem w toście - opowiada Jacek.
Gospodarz później zadzwonił po lokalną dziennikarkę, która przyjechała, porozmawiała z Polakiem i zrobiła mu zdjęcia. Wcześniej, na szwajcarskich drogach, napotkał Francuza.
- Śmialiśmy się, bo mówię do niego, czy rozmawia po angielsku lub niemiecku, a on, że tylko po francusku. Stanąłem z nim ze słownikiem i rozpoczęliśmy gadkę. Podjechali Szwajcarzy i i zapytali, czy mogą pomóc. Śmiali się z mojego akcentu podczas krótkiej przydrożnej nauki języka francuskiego - wspomina oławianin.
30 lipca, kiedy przebiegał jeszcze przez Niemcy, przeżył bardzo ulewny dzień. Nie wiedział, czy się ruszyć z miejsca, czy przeczekać niepogodę. Był zdenerwowany. W weekend sklepy zamknięte, więc z zakupów nici. Postanowił jednak pobiec kawałek i wtedy… złapał go największy deszcz od kiedy ruszył w swoją podróż życia.
- Zmokłem do suchej nitki. Nagle podjechało auto i pasażerowie pytają, czy jestem z Polski. Nie wiedzieli, bo wcześniej wiatr połamał mi polską flagę. Kierowca, Dawid Kwiatkowski wziął mnie do siebie, przenocował, nakarmił. Spadł mi z nieba, to był już kolejny cud na trasie. Potem zalaminował mi polską flagę i przyczepił do wózka - relacjonuje Jacek.
W niemieckim mieście Konstancja nad Jeziorem Bodeńskim Bóg splótł jego losy z Mariuszem, 60-letnim Polakiem.
- Zauważył mnie na plaży, gdy się kąpałem. Wziął mnie do swojego apartamentu, który wynajmuje turystom. Rozmawialiśmy od godziny 17 do 2 w nocy. Chwilę poopowiadałem o sobie, o swojej misji, ale później już weszliśmy na inne tematy. Było bardzo miło - mówi biegacz.
Podkreśla, że za pomoc od ludzi odwdzięcza się życzliwą rozmową. Napotkane osoby otwierają się przed nim. - Zaczyna się od kilku słów o sobie, a potem rozmawiamy tak, jakbyśmy się znali długi czas, jak sąsiedzi. Takie mamy wspólne wrażenie. Praktycznie od wszystkich biorę kontakt i potem wysyłam im sms-y, jak sobie radzę w trasie. Troszczą się o mnie i po spotkaniu - tłumaczy Jacek Zapotoczny.
Zdarza mu się zboczyć z zaplanowanej trasy, by zaliczyć jakiś wyjątkowy punkt. Tak było z obozem koncentracyjnym w Dachau.
- Bardzo chciałem zwiedzić to historyczne miejsce. Nie wiem, czy dane mi będzie przyjechać kiedyś w te okolice, więc się zmobilizowałem i nadłożyłem 40 kilometrów. Bóg wtedy mnie mocno doświadczył. Spotkałem tam bardzo religijną Polkę i uczestniczyłem we Mszy świętej - mówi oławianin.
Upały dają się we znaki Jacek Zapotoczny W Landschud k. Monachium pod swój dach przyjęło Jacka polskie małżeństwo z dwójką małych dzieci. Przenocowali go i dali mu jedzenie.
- To nie było tak, że czekałem na talerz w milczeniu. Od razu "skleiła" nam się rozmowa. Powiedzieli mi, że po jednym dniu wydaje im się, jakbyśmy się znali sporo czasu - przekazuje 26-latek.
Jego podróż nie składa się jednak tylko z miłych spotkań. Zdarzają się kryzysy, załamania, trudne chwile, gdy nie ma mu kto pomóc, brakuje wody i sił do dalszego biegu. Ale o tym w następnej korespondencji z trasy Oława-Fatima.
- Chciałbym podziękować wszystkim ludziom, którzy mnie wspierają, bo ich podejście dodaje mi dużo siły, energii i otuchy. To dla mnie naprawdę bardzo ważne. Proszę o modlitwę. Tyle mi wystarczy, a reszta niech się dzieje z zgodnie z wolą Boga, któremu codziennie się oddaję. Pozdrawiam całą Oławę, przyjaciół z Wrocławia i wszystkich, którzy o mnie pamiętają. Modlę się w waszej intencji - przekazuje za pośrednictwem „Gościa Wrocławskiego” Jacek Zapotoczny.
Już jutro kolejny odcinek, w którym Jacek opowie o duchowej stronie swojej biegowej pielgrzymki oraz najtrudniejszych momentach, których nie brakowało. Zaglądajcie na wroclaw.gosc.pl.