I mówię bardzo poważnie. Siedział obok mnie, w moim samochodzie. Zdążyliśmy zamienić parę słów.
Choć w aucie trochę nieposprzątane, nie wahałem się. To było spontaniczne i zupełnie nieplanowane. Zaproponowałem, że pomogę. Miałem Go podrzucić tylko paręset metrów, bo już na Niego czekali, a nie chciałem, żeby się spóźnił.
Przyjął propozycję z uśmiechem. Wsiadł i nagle poczułem szybsze bicie serca, w którym jednocześnie zapanowały radość i lekkie niedowierzanie pomieszane z pozytywnym zaskoczeniem.
Zapiąłem pasy, odpaliłem silnik, włączyłem światła. Przed ruszeniem spojrzałem na Niego. Oaza spokoju i miłości. Tak blisko. U mnie w samochodzie.
Przecież widujemy się regularnie podczas Mszy św., gdy jest na ołtarzu, a ja w ławce. Ale teraz to zupełnie coś innego. Obok siebie na siedzeniach. Ja jako kierowca, On - pasażer. Tak blisko jak nigdy wcześniej i w takich okolicznościach jak nigdy wcześniej.
Na tyle, na ile potrafiłem, uwiadomiłem sobie, że naprawdę siedzi obok. Mesjasz, Zbawiciel, Syn Boga Żywego. Ten, który ciągle mi przebacza i odpuszcza grzechy, który mnie uzdrawia, podnosi z upadków i prowadzi. Ten, który pociesza, troszczy się i doradza.
Nigdy bym nie przypuszczał, że akurat dzisiaj. Co tu dużo mówić: nie spodziewałem się, że będę mógł Mu pomóc, służyć. Tak konkretnie, bez patosu, po prostu podwieźć kawałek. Zwyczajny gest życzliwości, dobry uczynek, a zmienił tak wiele.
Po drodze zamieniliśmy kilka słów. On błogosławił domy, które zostawały w tyle i ich mieszkańców. A ja nasycałem się Jego obecnością. Mówiłem, jaki to dla mnie zaszczyt i wielka niespodzianka.
Ja głupi! Schlebiałem Bogu, jakby tego potrzebował... Ale wiecie, emocje robią swoje. Nigdy nie wiozłem i nie będę wiózł cenniejszego i wspanialszego pasażera. Na koniec krótkie pożegnanie. Ostatnie spojrzenie, moje - pełne nadziei, Jego - pełne miłości.
Jedyna w swoim rodzaju przygoda uświadomiła mi, że Jezus jest Bogiem żywym i prawdziwym. Kroczy każdego dnia pośród nas. Nie jako symbol, umowne wyobrażenie czy tradycja.
Ale jako Bóg obecny, najbardziej dosłownie jak można sobie wyobrazić słowo: obecność. Także w ludziach, którym mamy okazję pomóc, np. podwieźć.
Przypomniały mi się niedawne słowa papieża Franciszka podczas audiencji generalnej w Watykanie 7 września: „Jezus był konkretnym narzędziem miłosierdzia Ojca, który wszystkim wychodzi na spotkanie, niosąc pocieszenie i zbawienie (...). Wiara nie może redukować Boga do ograniczonej przestrzeni własnych pragnień i przekonań".
Jadąc po materiał na reportaż, który już wkrótce ukaże się na łamach „Gościa Wrocławskiego”, nie spodziewałem się, że podwiozę samego Jezusa, utajonego w Najświętszym Sakramencie w monstrancji.
Chodził po domach parafii WNMP w Bagnie, by zaprosić mieszkańców na zbliżające się misje parafialne.
Mam nadzieję, że przyjęli zaproszenie.
Ja przyjąłem.