Festiwal Wiary i Życia czyli Misje Święte w parafii WNMP w Bagnie dobiegły końca. Namiot rozmontowany, kable zwinięte, scena złożona. To było wielkie przedsięwzięcie, ale wszyscy mieszkańcy wiedzą, że było warto. Dlaczego?
Bo przeżyli wielkie, wzruszające osobiste spotkanie z Panem Bogiem.
- Ten tydzień pięknej pogody postrzegam jako cud. Przecież wszędzie zapowiadali deszcze! A wszystkie dni były dla mojej duszy piękne. Od poniedziałku codziennie nas czymś zaskakiwali. Choć jestem wierząca, to codziennie przychodziło odnowienie, świeży powiew od Boga. Nie da się tego opisać słowami, trzeba w tym uczestniczyć. Duch Święty wylewał się na nas obficie. A ostatni dzień, zakończenie i przejście przez Bramę Miłosierdzia było niesamowite… Dziękuję… Panu Bogu i kapłanom - mówi ze łzami w oczach parafianka z Bagna, p. Genowefa.
Nie wszyscy byli jednak entuzjastycznie nastawienie do Festiwalu Wiary i Życia.
- Jestem z tych, którzy sceptycznie patrzyli na taką formę Misji Świętych. Powiem więcej, nie popierałem tego, bo sądziłem, że to się nie uda. W duchu myślałem sobie, że to nie wypali i nie widziałem sensu organizowania tego wydarzenia z takim rozmachem - przyznaje się Jerzy Sękalski z Osoli, który pracował przy montażu i rozbiórce wielkiego namiotu oraz pilnował wszystkiego w nocy
Jak relacjonuje, na wieczory misyjne do wielkiego namiotu przychodził tłum ludzi, których zna, bo tu mieszka. Nie widziałem ich w kościele przez rok, czy dwa lata, a pod tym namiotem się pojawili, uczestniczyli, przeżyli swoje nawrócenie. W ostatni dzień zebrało się ok. 1500 osób!
- Przeprosiłem księży za to, że wewnętrznie byłem przeciwko temu, że nie wierzyłem, jak niewierny Tomasz z Ewangelii. Dziś jestem pod wrażeniem i wiem, że Duch Święty z nami był, a sam Pan Bóg nam pobłogosławił. Ja zaś odnowiłem swoją wiarę, ożyłem - mówi „Gościowi Wrocławskiemu” Jerzy Sękalski.
A jak Misje Święte w parafii podsumowują kapłani - pomysłodawcy i sprawcy, jak mówią mieszkańcy, Bożego odnowienia?
- Bogu niech będą dzięki! - uśmiecha się ks. Grzegorz Skałecki, proboszcz.
Ks. Jerzy Morański zaczyna: - Było wiele wzruszających momentów, ale jeden zapadł mi szczególnie w pamięci. Powiedziałem kiedyś ludziom w kościele przed misjami: „Ja nie chce iść do nieba bez was”. I jak zobaczyłem ten tłum parafian przechodzących ostatniego dnia przez Bramę Miłosierdzia, pomyślałem, że oni wchodzą do nieba! - wspomina kapłan.
- Dla mnie to ewidentnie cud Pana Boga, który na początku wydawał się nierealny. Wszystko udało się dopiąć, zmobilizować kilkaset osób. Mamy świadomość, że większość z nich nie wierzyło, że to się uda - dodaje ksiądz proboszcz.
Podkreśla, że kluczowym był moment, gdy Pan Jezus stawał w drzwiach ich domów, na ich posesji. To ludzi ruszyło. Kiedy zobaczyli Mesjasza np. w bramie swojego ogródka - przełamywali się. Wyjście z Najświętszym Sakramentem do ludzi okazało się bardzo skutecznym zaproszeniem pod wielki namiot misyjny, gdzie miały miejsce decydujące chwile.
- Podjęliśmy różnorodną formę, ale, wbrew pozorom, ludzie nie potrzebują atrakcji. Trzeba im po prostu jasno powiedzieć: istnieje grzech i diabeł, który chce nas zniewolić i zniszczyć. Ale jest z nami Bóg, On posłał swojego Syna, który pokonał śmierć. Na misjach doświadczaliśmy działania Pana Boga. To nie była teoria, ale żywe spotkanie - relacjonuje ks. Grzegorz Skałecki.
Poruszające, głębokie spowiedzi, oddanie swojego życia Jezusowi i ogłoszenie Go swoim Panem i Zbawicielem, kontemplacja Słowa Bożego, modlitwa uwielbienia, gesty pełne symboli - to wszystko odnawiało ludzkie serca do relacji z Bogiem.
- Od pół roku kilkaset osób modliło się codziennie dziesiątką Różańca w intencji misji. Kilkadziesiąt zakonów kontemplacyjnych, wielu przyjaciół i znajomych oraz wspólnot wspierało modlitewnie Festiwal Wiary i Życia. Mieliśmy błogosławieństwo biskupów diecezjalnych. To wszystko dało owoce - podkreśla ks. Jerzy Morański.
Co dalej? Księża liczą na zaangażowanie mieszkańców we wspólnoty działające przy parafii, które zaprezentowały się podczas Misji Świętych. Wielki namiot i tygodniowa nieszablonowa ewangelizacja ma być dopiero początkiem przygody z Panem Bogiem. Przygody, która trwa do końca życia.