Krótka rozmowa z kobietą uczestniczącą w czarnym proteście wzbudziła we mnie nie tylko irytację, ale i przerażenie. "Oni już się nie obrażą. Większość przecież nie żyje".
Strona, która wzywa do szacunku (głównie do kobiet) i walczy z hejtem, sama nie stosuje się do zasad ze swoich sztandarów. Ja wiem, że Ameryki nie odkryłem, ale dzisiaj na własnej skórze się o tym przekonałem.
Przechodziłem obok czarnego protestu, który miał miejsce 24.10. na wrocławskim rynku. Myślałem, że nic mnie nie zaskoczy. Okrzyki, bębenki, organki, gwizdki, zwolenniczki aborcji dziękujące swoim matkom, żony wykrzykujące, że facetowi nic do ich macic…. Padł nawet zwrot przez mikrofon: „Dziewczyny obu płci!". Niezły odlot.
Ale! Mamy demokrację, protesty dozwolone. W pewnym momencie jednak zauważyłem kobietę trzymającą kartkę papieru z wydrukowanym symbolem Polski Walczącej. Gdzieś wcześniej widziałem w internecie, że feministki wykorzystują go do swoich celów, przerabiając na różne sposoby. Wstyd - co tu długo komentować.
Chciałem jednak, korzystając z okazji, zapytać spokojnie - dlaczego? Podszedłem więc i wtedy zauważyłem napisy na kartce, które z daleka nie były widoczne.
Zagadnąłem właścicielkę mini-transparentu i zapytałem, o co w nim chodzi. Z wielkim uśmiechem na twarzy odpowiedziała: „A wymyśliłam to, żeby ich wkurzyć”. Kogo -dopytywałem. „Wszystkich tych faszystów, co mają z tym znakiem coś wspólnego”.
Wyjaśniła, że chodzi jej o tych młodych ludzi, co to noszą PW na koszulkach, wstawiają sobie na tapety w telefonach, mają przypinki w marynarkach itd. Pomyślałem: " dobra luz, worek pełen stereotypów w głowie, cóż zrobić". Ale to nie koniec.
- Czy jednak nie sądzi Pani, że to nie wypada tak szafować sobie symbolem, który jest bardzo konkretny i odnosi się do trudnej, choć dumnej polskiej historii? Tu chyba nie jest jego miejsce - nie odpuszczałem ciągle uśmiechając się przyjaźnie.
- Ci, których by to dotknęło, akowcy, oni się już nie obrażą. Większość przecież i tak nie żyje - odparła stanowczym głosem około 50-letnia rozmówczyni.
Ściana. Tego już nie potrafiłem zrozumieć. Kompletny brak szacunku. Wiecie, co jest najgorsze w tej sytuacji? Że ta kobieta, jak o sobie potem powiedziała, wyzwolona ze wszelkich uprzedzeń (ale przecież pełno faszystów jest wśród nas…), mówiła to poważnie i bardzo spokojnie. Ona naprawdę tak myślała. Nie robiła nikomu na złość.
Nie ciągnąłem tej dyskusji, bo nie czas i miejsce. Pożegnałem się grzecznie, na co pani do mnie:
- Podoba się panu? Proszę wziąć!
- Nie, dziękuję. Nie będę Pani zabierać, przecież przyniosła sobie to pani na protest. Przyda się jeszcze, bo pewnie będą kolejne.
- Spokojnie, wtedy sobie wydrukuje. Poza tym, mam jeszcze lepsze pomysły.
Nie chcę wiedzieć jakie - to już powiedziałem do siebie w myślach i poszedłem w swoją stronę.
Do moralnego pomieszania z poplątaniem dochodzi hipokryzja i brak hamulców. Czarne protesty nie są pełne haseł wolnościowych (jak się powszechnie uważa), tylko „chciejstwa” pozbawionego odpowiedzialności.
Tyle o szacunku. Teraz o hejcie. Wczoraj ulicami Wrocławia przeszedł VII Marsz Mężczyzn. Zauważyła to nawet Gazeta Wyborcza. Film, wideo, relacja - full wypas.
Zarówno pod samym tekstem na stronie, jak i pod postem na Facebooku komentarze: „z gęby to jakieś cioty”, „zdesperowani onaniści”, „sami debile”, „ukryci homosie”, „marsz impotentów”, „j***na banda pedofilii”, „męskie wydanie głupoty”, „marsz ch***ów posranych”. I to nie wszystko.
Gazeta Wyborcza ani myśli interweniować. Pierwsze w Polsce medium przeciwne jakiejkolwiek formie hejtu (tropiące go szczególnie po drugiej stronie politycznej). Co najlepsze, na Facebooku podpisują się po tymi bluzgami i obelgami nie „jakieś anonimy”, tylko ludzie z imienia i nazwiska, ze swoim zdjęciem!
To już naprawdę uchodzi za normalne? Tak, kiedy sami dajemy na to przyzwolenie. Ale tak to jest, jak drzazgę w czyimś oku zauważamy, a belka w naszym nam nie przeszkadza.