Mieszkanie pani Barbary Skalskiej, pełne kwiatów i pamiątek, w tych dniach zdobi mnóstwo niepowtarzalnych urodzinowych kart. Nikt nie życzy jubilatce stu lat. Stu lat należy jej gratulować. Urodziła się 30 października 1916 r.
- Poszedł, dał konduktorowi pieniądze i ten przyniósł mi dowód z powrotem. Gdyby mnie aresztowano, nie wiem, czy wytrzymałabym przesłuchania. Czekałoby mnie bicie, wyrywanie paznokci… – mówi. Innym razem, gdy niemieccy żołnierze wyciągali wszystkich z mieszkań na podwórze i tam kontrolowali dokumenty, pani Basia (obawiając się, że w stresie znów zapomni fałszywej daty urodzenia) ukryła się przy ścianie, za otwartymi drzwiami. Żołnierz wszedł do pokoju i stwierdził, że nikogo nie ma.
Wiele wysiłku wkładała w pomoc siostrze i kuzynce, które trafiły do Auschwitz. Przygotowywała paczki żywnościowe. Polakom nie wolno było nadawać paczek, korzystała jednak z życzliwości pewnego pracownika poczty. Był to człowiek wysiedlony z Poznania, dyżurujący w „niemieckim” okienku.
- Stawałam w drzwiach. Kiedy mrugnął, podchodziłam i przekazywałam mu paczki - wyjaśnia. Jej siostra ocalała w obozie dzięki swoim talentom. Robiła z różnych materiałów (które dostawała za żywność z paczek) artystyczne rzeczy, np. małe laleczki. Spodobały się one pewnej Niemce, która w dramatycznym momencie pomogła jej uniknąć śmierci w komorze gazowej.
Po zakończeniu wojny Barbara wróciła do Kalisza. Okazało się, że jej mieszkanie zajęła wdowa z trójką dzieci. Nie miała serca ich wypraszać, zatrzymała się u siostry. Szwagier stwierdził: „Wiesz, Wrocław jest już wolny, pojedziemy zobaczyć”.
I tak trafiła do mieszkania na wrocławskim Nadodrzu - tego samego, w którym mieszka po dziś dzień. Było ogołocone z mebli, ale w bramie po drugiej stronie ulicy leżały materace, z których można było skorzystać.
- Działało już sporo sklepów, w pobliżu znajdował się bazar, na który pozostali w mieście Niemcy przynosili różne rzeczy do sprzedaży - kryształy, książki… Pomyślałam: co ja będę robiła? Też będę handlowała. I założyłam sklep papierniczy - wspomina. Prowadziła go przez pięć lat. – Otwierano kolejne szkoły, przyjechali profesorowie ze Lwowa, zaczynały się wykłady na wyższych uczelniach. Zeszyty, stalówki, ołówki - to wszystko było bardzo potrzebne.
Tymczasem o pani Basi usłyszał pewien oficer. - Znaliśmy się przed laty, byliśmy w sobie zakochani. On jednak poszedł wtedy do wojska i nasze drogi rozeszły się. Kiedy po wojnie usłyszał od swojego brata, że jestem wdową, przyjechał. I tak drugi raz wyszłam za mąż, ale za moją pierwszą miłość - uśmiecha się pani Barbara. Ślub odbył się w kościele uniwersyteckim, w którym teraz, w dzień 100. urodzin, odprawiona zostanie Msza św. w intencji jubilatki.
Wspomnienia stuletniej jubilatki wypełniłyby niejedną książkę. Byłyby w niej karty jasne, ale i mroczne, związane choćby z tragiczną śmiercią syna. Jak „złota nitka” przewija się przez kolejne wydarzenia wielka aktywność pani Barbary i chęć niesienia pomocy innym.
Kiedy odwiedziła rodzinę w Szwecji, zorganizowała tam zbiórkę okularów dla polskich dzieci. Obecnie w swoich urodzinowych gości uprzedziła, że nie przyjmuje prezentów - zamiast nich prosi o przekazywanie funduszy na Wrocławskie Hospicjum dla Dzieci.
Przepis na długie życie? - Nigdy nie piłam, nie paliłam - mówi. Bardzo lubi zupę pomidorową, jada sałatki warzywne do każdej potrawy.
Na fotografiach w mieszkaniu pani Barbary widnieją dzieci, wnuki, prawnuki. Liczni krewni, mieszkający w różnych zakątkach świata, mają w jej sercu swoje miejsce.
Wieczorami odmawia Różaniec za kolejne osoby. Sen odkłada na później, bo co rusz przypomina jej się ktoś jeszcze, kogo chciałaby otoczyć modlitwą...
- Kocham ludzi, kocham świat - powtarza z uśmiechem.