O swoim spojrzeniu na muzykę, najważniejszych wartościach, którymi kieruje się w życiu i... disco polo opowiada "Gościowi Niedzielnemu" Sebastian Karpiel-Bułecka, wokalista i skrzypek zespołu Zakopower.
Jak podsumowałby Pan krótko te 11 lat działalności muzycznej Zakopower?
My się staramy na pewno robić wszystko, żeby się rozwijać i grać coraz lepiej. Chcemy ciągle notować progres, ale ocena i podsumowania nie do końca do mnie należą. Niech zrobią to ci, którzy naszej muzyki słuchają regularnie. Jeżeli bym popatrzył w głąb siebie, to widzę swój własny rozwój.
Przeczytałem Pana wypowiedź w jednym z wywiadów, gdzie mówi Pan o sobie jako tradycjonaliście, który czerpie z nowoczesności, ale tylko to, co dobre. Zakopower wydaje się być w muzycznym złotym środku, który wyraźnie wywodzi się z kultury ludowej, góralskiej, ale prezentuje współczesną muzykę rozrywkową, którą łączy z folklorem. Gdzie według Pana przebiega granica między opieraniem się na tym, co nasze, a czerpaniem z innych kultur?
Na pewno zawsze warto jest brać z życia te wartości, które niosą za sobą prawdziwe dobro. Jestem człowiekiem wierzącym w Boga, więc staram się odrzucać z tych nowoczesnych trendów wszystko to, co staje przeciwko mojej wierze i wartościom, które z niej wynikają. Ale każdy człowiek jest inny i co więcej, każdy ma prawo wyboru. Nie możemy nic ludziom narzucać.
A jakimi wartościami się Pan kieruje?
Przede wszystkim miłością. Kierowanie się miłością, przyjaźnią, zwracanie uwagi na drugiego człowieka prowadzi do szczęścia i to mnie satysfakcjonuje. I tak staram się żyć. Wiara mi pomaga. Ale, zaznaczam, to mój punkt widzenia.
Czy wiara w Boga i tradycyjne podejście do życia są trudne do pogodzenia z show biznesem, w którym Pan pracuje?
Myślę, że nie, że to nie ma znaczenia.
W społeczeństwie popularność, praca w branży muzycznej czy jakiejkolwiek innej dającej sławę nie kojarzy się z najszlachetniejszymi wartościami…
Myślę, że to problem ludzi przywiązanych do stereotypów. Popatrzmy choćby na Kamila Stocha. Jest popularny, osiąga międzynarodowe sukcesy, ale nie przeszkadza mu to w byciu pobożnym człowiekiem. Nie zapomnę jego wywiadu z Igrzysk Olimpijskich w Soczi po zdobyciu pierwszego złotego medalu. Jeden z dziennikarzy zapytał go, czy był w niedzielę w kościele, bo przecież uczestniczył w zawodach i chyba nie miał czasu. Kamil odpowiedział spokojnie, że ksiądz był z nimi i odprawił dla nich Mszę świętą. Zgasił wtedy pytającego. To pokazuje, że wszystko da się zrobić, gdy są chęci. Jedno drugiego nie wyklucza.
Ciężej jednak jest znaleźć chrześcijański wzorzec w Pana branży.
Oczywiście, show-biznes jest pełen pokus, ale proszę mi powiedzieć, gdzie dzisiaj tych pokus nie ma? Nie kategoryzowałbym wszystkiego na siłę. Ja nie czuję się w tej kwestii żadnym wzorcem. Popełniam dużo błędów i różnie to ze mną bywa, więc daleko mi do stawiania siebie za przykład. Mnóstwo jest jednak ludzi, których mógłbym postawić za przykład i którzy dają świadectwo tego, że można funkcjonować w show-biznesie i jednocześnie być blisko takich wartości, które mają sens.
Jakie jest Pana spojrzenie na muzykę? Ważniejsza jest treść, czy brzmienie?
Wszystko jest ważne. Znamy przecież wybitną i piękna muzykę bez treści np. jazz. Można więc emocje przekazywać melodią. My, jak piszemy teksty, staramy się wówczas przekazać konkretne wartości. Ale czasem, gdy przyglądam się gustom Polaków, to wydaje mi się, że ta treść nie gra dla nich dużej roli. To złożony problem.
Może wyjaśni Pan to w paru zdaniach?
Moim zdaniem, nie ma w Polsce mediów, które kształtowałyby gusta narodu. Jeżeli pojedziemy np. do Austrii, to zobaczymy, że możemy nawet z taksówkarzem porozmawiać o muzyce klasycznej np. Mozarcie, bo to ich muzyka narodowa. U nas króluje disco polo, którego słucha masa Polaków. A o czym oni śpiewają? Że wszystko idzie lekko, łatwo i przyjemnie, a majteczki są w kropeczki... Trochę smutne, ale mam nadzieję, że z czasem dojrzejemy do słuchania bardziej wyrafinowanej muzyki, a media zaczną wskazywać ludziom dobre muzyczne kierunki.