Na koncercie, a potem… w więzieniu. I zrozumiałem jeszcze lepiej, że Pan Bóg nie lubi stereotypów.
Dwa zupełnie różne wydarzenia dzień po dniu. W pierwszym przypadku 5 tysięcy ludzi, w drugim - ok. 40. Jedno miejsce zawsze otwarte na różnego rodzaju imprezy kulturalne i sportowe. Wręcz zabytek do zwiedzania, wizytówka Wrocławia. Drugie - obiekt zawsze zamknięty i właśnie to zamknięcie wyróżnia go spośród innych budynków miasta. Zapewne nikt nie chciałby go zwiedzić.
Do pierwszej lokalizacji ludzie podążają chętnie, czasem biją się o bilety, wyprzedzają w pościgu o dobre miejsca. Od drugiej uciekają, jak najdalej mogą. A jeśli muszą tam trafić, to na pewno niechętnie.
W pierwszym przypadku 5 tysięcy Dolnoślązaków wzywało Ducha Świętego w przepięknej aranżacji muzycznej i świetlnej. To była modlitwa okraszona imponującym widowiskiem i poziomem artystycznym. W drugim - 20 mężczyzn prosiło o Ducha Świętego. Przygrywał organista na keyboardzie. Śpiewali pod nosem, nieśmiało, bo jacy z nich muzycy. Nie było ludzkich fajerwerków, ale Boże jak najbardziej.
Dwa zupełnie różne światy, do których trafiła ta sama łaska i moc pochodząca z jednego źródła. Zobaczyłem Ducha. W odmiennych okolicznościach, w kompletnie odległych od siebie klimatach. Ale działał zarówno w ogromnej Hali Stulecia, jak i niewielkiej kaplicy więziennej Zakładu Karnego w Wołowie.
Pierwszy obrazek to koncert ewangelizacyjny "Betlejem Wrocławskie" - jeden z dwunastu, które odbyły się w największych polskich miastach. Tłumy uwielbiają Boga, wyśpiewując kolędy, pastorałki i pieśni bożonarodzeniowe. Z głośników wydobywa się radosne: Gloria! Ludzie wstają z krzesełek. Tańczą, śpiewają na chwałę Bożą. Starsi, średni, młodsi. Bez wyjątku.
Po wszystkim wielki zachwyt i rosnące oczekiwanie na kolejną taką inicjatywę.
Na drugi dzień tułaczka dziennikarska zaprowadziła mnie do Zakładu Karnego w Wołowie. Zdecydowanie ciszej. Słychać trzask krat, szczęk zamykanych zamków, polecenia w krótkofalówce strażnika więziennego. Reflektory sceniczne zamienione na proste lampy. Kraty w oknach nadawały specyficznego klimatu.
To bierzmowanie w więzieniu. Mówiąc ostrym slangiem: Dwudziestu zapuszkowanych chłopa zdecydowało, że bez Ducha Świętego ani rusz! Z rąk bp. Andrzeja Siemieniewskiego przyjęli sakrament dojrzałości chrześcijańskiej. W uroczystości uczestniczyły rodziny osadzonych. Panowało wzruszenie.
I odpowiadając na pytania: tak, byli łysi, byli też wytatuowani. Niektórzy ubrani w koszule, elegancko, inni w zwykłych bluzach. Roczniki różne - 80, 87, 93.
Wiecie, co mi najbardziej utkwiło w pamięci? Wypowiedziane tubalnym, męskim głosem przez 20 rosłych mężczyzn: „Pragniemy, aby Duch Święty, którego otrzymamy, umocnił nas do mężnego wyznawania wiary, i do postępowania według jej zasad. Amen”. Do teraz słyszę to w głowie i od razu się uśmiecham.
Więzienie i bierzmowanie - niezły hardkor. Niecodzienne połączenie, prawda? Coś nietypowego, takiego… niezwykłego i jednocześnie tajemniczego. No bo, że w kościele się przyjmuje sakrament to norma. Każdy dorosły prawie przez to przeszedł.
I nagle wpada zaskakująca myśl, że właśnie nie! To nie tak! Nie rozumujmy kategoriami tego świata. Jesteśmy z Boga, więc myślmy po Bożemu. A Bóg może wszystko i wszędzie. Jego działanie jest wszechmocne. Tam, gdzie nam się wydaje, że się nie da, że nie można, że to dziwne lub, że nie wypada, tam Duch Święty się wylewa.
Ile krat byś nie zatrzasnął, ile zamków nie przekręcił, ile drzwi nie zamknął - jeśli otworzysz serce - On będzie działał. A więzienie, tak bardzo symbolicznie odczytane, jest tego najlepszym przykładem.
Ta dwudziestka ocalonych (jak ich nazywam) pokazała mi, że to my sami możemy sobie zafundować największe więzienie i założyć najmocniejsze kraty na własną duszę.
Owszem, nie wiem, co się stanie dalej z bierzmowanymi w wołowskim zakładzie karnym. Jaką drogę wybiorą? Wiem natomiast, że ziarno zostało zasiane. Na plon trzeba poczekać. I to wszystko? Nie.
Ludzie czasem mówią: „A co taki bandyta jeden z drugim, nagle po sakramencie się zrobi święty?”. Skreślają osadzonych tymi słowami. Inni wypisują komplementy pod adresem bierzmowanych, zachwycając się sytuacją. Wszyscy możemy zrobić zdecydowanie więcej: pomodlić się za nich.
Wtedy pomagamy im wykonać kolejny krok do świętości. Wbrew pozorom droga, która ich jeszcze czeka, nie zmieniła się w prostszą i łatwiejszą.
Pochopną oceną zaś utrwalamy stereotypy. A stereotyp to nic innego jak efekt myślenia zupełnie ludzkiego. Bóg brzydzi się takim słowem.