"Prawo - instytucja stabilizująca stosunki społeczne, czy narzędzie opresji?" - nad takim tematem zastanawiał się dr Olgierd Pankiewicz podczas spotkania z cyklu "Człowiek-Wspólnota-Odpowiedzialność".
Prelegent – wrocławski adwokat, stowarzyszony z Alliance Defending Freedom oraz z Instytutem na Rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris – przyznał, że nie przepada za określeniem „relacje społeczne”. – Cóż to jest? Rozglądając się po okolicy szukałem ich i nie znalazłem. Dostrzegłem tylko ludzi i relacje międzyludzkie. O nich wolę mówić – zaznaczył.
Zauważył, że prawo nie jest wcale potrzebne, by relacje między ludźmi istniały. Dziecko ma swoich rodziców, swoją płeć, mieszka w określonym miejscu niezależnie od dokonania odpowiednich wpisów w Urzędzie Stanu Cywilnego. – Prawo może służyć temu, by relacje między ludźmi były stabilne, ale nie zawsze pełni taką rolę. Może sprzyjać tym relacjom, ale może i nie sprzyjać. Istnieje wiele innych regulacji „przed” prawem, „za” czy „obok” – mówił. – Nie sięgam przecież do kodeksu rodzinnego, by się zastanawiać, jak wobec swojej córki sprawować władzę rodzicielską, jak wypełniać rodzicielskie obowiązki.
Próbując zdefiniować, czym jest prawo, odwołał się do prof. Czesława Znamierowskiego oraz prof. Zygmunta Ziembińskiego. Pierwszy definiował prawo przez dwa elementy: opis stanu rzeczy oraz „pieczęć” prawodawcy; drugi przez trzy elementy: okoliczności, w których norma ma zastosowanie, osoba, która się znajdzie w tych okolicznościach, oraz coś, co jest nakazane czy zakazane.
– Jaki związek ma prawo z rzeczywistością? Czy zanim wydane zostało rozporządzenie, ustawa, ten, kto ją napisał, dogłębnie przyjrzał się rzeczywistości, w którą ma wprowadzić prawo? – pytał; dodając, że gdy klient przychodzi do prawnika, ten powinien najpierw zrozumieć go jako człowieka, zrozumieć jego życie, a potem dopiero wchodzić w świat regulacji prawnych.
– Wśród ludzi funkcjonuje przekonanie, że to, co prawodawca ustanowił, ma moc obowiązującą tylko dlatego, że on tak chciał. Czy rzeczywiście tak jest? – pytał prelegent, zauważając, że prawo staje się coraz częściej automatyczne. Nie tyle reguluje czy wyciąga konsekwencje z czyjegoś postępowania, ale zastępuje człowieka w jego wyborach – na przykład nie pozwalając na swobodne gospodarowanie swoim majątkiem. Wskazał na faktł, że w Polsce przedsiębiorca musi ponad 80 proc. ze swego dochodu w postaci różnych „danin” odstępować państwu, podczas gdy w Anglii – 16 proc. – Już św. Tomasz zauważył, że prawo, jeśli odrywa się całkiem od natury rzeczy, traci moc obowiązującą – mówił.
O. Pankiewicz podkreślił, że prawo powinno służyć sprawiedliwości i stwarzać warunki rozwoju – a one niekoniecznie są związane ze „stabilizacją” w stosunkach międzyludzkich. Bywa jednak, że owa "stabilizacja" czymś pozytywnym. Jak choćby w kwestii obrony życia ludzkiego od momentu poczęcia, gdy jest gwarantem tego, by ludzie nie zabijali jeden drugiego. – Prawo do decydowania o swoim ciele, o swoim życiu intymnym oraz prawo do życia – na poziomie języka wydaje się, ze są to sprawy równorzędne… To pozór. Ważne, by zawsze „dogrzebać się” do istoty, do tego, czego prawo broni – podkreślił. Dodał, że wbrew pozorom nawet wykształceni ludzie wciąż często myślą, że np. 10-tygodniowy człowiek w łonie matki ma postać… kisielu. – W przypadku prawa do aborcji, dramatu odbierania naszym współziomkom życia, mamy do czynienia z prawem, które nie dostosowało się do rzeczywistości – mówił, dodając, że trzeba prawdopodobnie czasu, by do ludzi ta prawda dotarła – podobnie, jak trzeba było czasu, by w USA zrozumiano, że „czarni’ są takimi samymi ludźmi jak „biali”.
Prelekcję poprzedził mini koncert w wykonaniu Agaty Szuby i Małgorzaty Nowosad, studentek II roku Akademii Muzycznej im. Karola Lipińskiego we Wrocławiu, które grały na fagotach. Spotkanie odbyło się w ramach cyklu organizowanego przez Fundację Studium Culturae Ecclesiae.
Dźwięki fagotów poprzedziły rozważania o naturze prawa Agata Combik /Foto Gość