Wyruszając na EDK, podejmujemy ryzyko. Rezygnujemy z wygody oraz z ciepłego łóżka, które zamieniamy jednej nocy na ciemny las, błoto, nieznane ścieżki i chłód.
- Uczęszczając jako dziecko na nabożeństwo Drogi Krzyżowej, zawsze się zastanawiałem, jak by to było - znaleźć się na miejscu Pana Jezusa. Ta ciekawość doprowadziła mnie do wyruszenia na Ekstremalną Drogę Krzyżową - mówi ks. Łukasz Romańczuk.
Podkreśla, że nie o kilometry tu chodzi. Bo EDK nie ma przecież sensu, jeżeli nie poświęcimy tego czasu Panu Bogu. Czy trudno jest podjąć dialog z Bogiem, kiedy pojawia się ból, cierpienie, zmęczenie? Podejście zależy od nas.
- Najtrudniejsza okazała się dla mnie pierwsza EDK. Z każdym kilometrem nogi stawały się coraz cięższe, każdy kilometr i każda godzina upływały jak wieczność, co jakiś czas mijałem osoby, które ostatkiem sił robiły krok za krokiem. Im miałem mniej sił, tym więcej myśli w głowie i coraz więcej wspomnień. Wszystko to ofiarowałem Panu Bogu i tak się zaczęło moje spotkanie z Nim na trasie - dzieli się kapłan.
Jak wspomina, na ostatnich metrach organizm powoli dawał do zrozumienia, że już nie daje rady. Ostatnie kroki. Dotarcie do XIV stacji. Koniec. Radość na twarzy i satysfakcja miesza się ze zmęczeniem. Moment wypowiedzenia wszystkich intencji i dziękczynienie Panu Bogu za ten czas. - Czas, który pozwolił mi lepiej zrozumieć to, czego Pan Bóg oczekuje ode mnie w mojej posłudze kapłańskiej. EDK dało mi możliwość weryfikacji tego, co jeszcze powinienem zmienić w swojej postawie, czynach, gestach. Uświadomiłem sobie, jak stawać się lepszym człowiekiem. Ani druga, ani trzecia EDK nie była taka, jak ta pierwsza. Gdy człowiek już wie, co go czeka, jest jakby łatwiej - ocenia ks. Łukasz Romańczuk.
Jego zdaniem, wyruszając na EDK, podejmujemy ryzyko. Rezygnujemy z wygody, z ciepłego łóżka, które zamieniamy jednej nocy na ciemny las, błoto, nieznane ścieżki i chłód. Wielu uważa uczestników EDK za szaleńców, ale wikariusz z Marcinkowic tak by tego nie nazwał.
- Wyruszenie na tego typu Drogę Krzyżową jest weryfikacją naszej wiary. Nieważne, czy dotrzemy do końca, czy też na trzydziestym kilometrze staniemy w miejscu. Przez całą drogę mamy tyle czasu, tyle szans, aby podjąć rozmowę z Panem Bogiem, aby pomyśleć nad swoim życiem, a to sprawia, że po EDK stajemy się już innymi ludźmi - opisuje kapłan.
Podczas tej Drogi Krzyżowej nie oczekiwał spektakularnych i przełomowych doświadczeń. Traktuje ją jako spotkanie z Panem Bogiem połączone z wysiłkiem fizycznym. Bo EDK ma boleć.
- Gdy pojawia się ból, wtedy jakoś łatwiej nam otworzyć się na Pana Boga, ale to podjęcie dialogu z Bogiem jest wtedy inne, takie żywsze. Gdy pojawia się ból i cierpienie, stajemy się bardziej szczerzy. Ból pozwala nam być bardziej pokornymi, bardziej otwartymi - analizuje kapłan.
Ekstremalna Droga Krzyżowa według Weroniki Raczyńskiej, to ogromne wyzwanie, które warto podjąć dla samego siebie, aby poznać, co to jest ból i cierpienie. - EDK jest przykładem tego, jak ważna w naszym życiu jest chwila na przemyślenie. Jak ważne są nasze decyzje. Pan Jezus niósł swój krzyż, wiedział, co nastąpi. My także poprzez tę drogę doświadczamy bólu, upadków. Pan Jezus nie poddał się, my też nie możemy. Droga była różna: kamienista, asfaltowa, leśna. Ból oraz przemęczenie towarzyszyły każdemu, jednak nie zważaliśmy na to i uparcie dążyliśmy do celu - opisuje.
Zauważa, że czasem nawet nie zdajemy sobie sprawy z wyrządzonej komuś krzywdy, a EDK staje się odpowiednim momentem na uświadomienie sobie swego postępowania. - EDK to czas podejmowania decyzji i prób. Mamy możliwość przeanalizowania naszych wyborów. Godziny drogi są właśnie po to, aby móc przemyśleć wszystkie gnębiące nas pytania. Warto zaryzykować - zachęca.
Dla niej EDK okazała się drogą przełomu. Weronika dokonała już wyboru. Podjęła wyzwanie i jest szczęśliwa. - Szczęśliwa z tego, że miałam czas, by wszystko przemyśleć. Zrobiłam to dla Pana, dla siebie. Ja spróbowałam. Czas na ciebie - zachęca.