Ks. Łukasz Romańczuk postanowił pojechać na derby Dolnego Śląska. - Jeżeli osoba wierząca obraża inną tylko dlatego, że tamta kibicuje przeciwnej drużynie, to pojawia się we mnie wewnętrzna złość - mówi kapłan.
16 maja WKS Śląsk Wrocław zmierzył się w Lubinie w tamtejszym Zagłębiem. Mecz określany od lat jako "derby Dolnego Śląska" i uważany za jeden z tych „podwyższonego ryzyka”. Wrocławianie przegrali na wyjeździe 0:2 i realnie grozi im spadek do I ligi.
Jak wielu komentatorów zapowiadało, "popis" dali także kibice gości, którzy postanowili obrzucać sektor gospodarzy nie tylko bluzgami (to już standard), ale także racami. Doszło też do bójki.
Ks. Łukasz Romańczuk był świadkiem nieprzyjemnych wydarzeń na trybunach lubińskiego stadionu.
- Niezależnie od tego, komu kibicujemy, po drugiej stronie stoi człowiek. Jeżeli osoba wierząca obraża inną tylko dlatego, że tamta kibicuje przeciwnej drużynie, to pojawia się we mnie taka wewnętrzna złość. Gdy kibicujemy reprezentacji Polski, wszyscy stajemy się braćmi, zaś w momencie, gdy rusza liga, stajemy na linii ognia. Nonsens, który trwa i którego chyba nie da się rozwiązać - zastanawia się kapłan.
Dodaje, że rodzice, wychowując go w duchu wiary, zawsze zaznaczali, że każdy człowiek ma swoją godność.
- Tego powinniśmy wymagać od każdego i nigdy nie będę się zgadzał na poniżanie kogoś, bo kibicuje innej drużynie. Jeżeli ktoś używa wulgaryzmów i przekleństw na co dzień, niemalże w każdym zdaniu, to nie można się dziwić, że taki język występuje później na stadionach - diagnozuje ks. Łukasz Romańczuk
Jego zdaniem, nadzwyczaj przykre jest to, że młode pokolenie musi to oglądać i tego słuchać. Duża część rodziców i opiekunów rezygnuje wobec tego z pójścia na mecz ze względu na wulgarny język i negatywne zachowania. Istnieje jeszcze druga, skrajna grupa, która nawet przy swoich pociechach obraża piłkarzy, sędziego oraz kibiców.
- Gdy zakończył się mecz Zagłębie-Śląsk, patrzyłem na wydarzenia do samego końca. Piłkarze Śląska stali ze spuszczonymi głowami przy trybunie ze swoimi kibicami. Jakiś człowiek w koszulce Śląska stał na płocie, wymachiwał energicznie rękami i krzyczał na piłkarzy. Można się złościć, że gra słaba, że wynik marny, ale jeżeli rywalizacja sportowa przeradza się w rywalizację bratobójczą, koniecznie trzeba takie zapędy niszczyć - stwierdza jednoznacznie ks. Łukasz.
Gdy mówi o systemie zapobiegania takim sytuacjom, zastanawia się nad wprowadzeniem dożywotniego zakazu stadionowego.
- Ktoś powie, edukować. Sądzę, że to niewiele zmieni. Konkretne kroki sprawiają, że człowiek analizuje, czy opłaci mu się to, czy nie. Przy obecnym stanie technicznym, można bardzo szybko znaleźć prowodyrów zamieszek - dodaje kapłan.
Mimo to zachęca do uczęszczania na mecze piłkarskie. Chociażby dla samego widowiska sportowego. Gdybyśmy, jak mówi, pozostawili stadiony tylko wandalom, sport straciłby wiele na wartości. Przestrzega również przed myśleniem, że wszyscy na stadionie są źli. Nie powinniśmy przyklejać łatki chuligańskiej każdemu, kto regularnie pojawia się na meczach swojej ukochanej drużyny.
- Jak to w życiu. Jest pewna grupa, która próbuje zniszczyć coś pięknego. Ale ja nie mam problemu, aby usiąść w sektorze z kibicami Lecha, Legii, Zagłębia czy Śląska. To, co nas rożni, to upodobania sportowe, ale skoro łączy nas Chrystus, wszyscy jesteśmy w jednej drużynie - podkreśla wikariusz z Marcinkowic.
Kiedy przychodzi na stadion w sutannie, nigdy nie spotyka się z aktami agresji słownej czy cielesnej. Zazwyczaj to agresja rodzi agresję. Jeżeli jedna grupa obraża drugą, to druga odpowie pierwszej i tak trwa ta fala nienawiści, na którą nie należy się zgadzać. Jak wytłumaczyć grupom kibicowskim, że nie muszą bluzgać na przeciwnika i jego fanów?
Zdaniem ks. Łukasza Romańczuka problem leży w wychowaniu. Jeżeli w domu nauczą kogoś szacunku do drugiego człowieka, na pewno nie pójdzie za tłumem, aby kogoś obrażać. Czyli najpierw wychowujmy, potem wymagajmy.
- W momencie śmierci św. Jana Pawła II wiele stowarzyszeń kibicowskich z różnych klubów postanowiło połączyć się i oddać cześć papieżowi. Wtedy nie było ważne, kto jakie barwy klubowe reprezentował. Tego dnia wszyscy stali się jednością, tworzyli wielką brać kibiców. Niestety, tylko pozornie. Kilka dni po „pojednaniu” do głosu doszli inni, który powiedzieli „my się nie jednaliśmy”. Zawsze jest ktoś, kto napędza tłum - kwituje kapłan.
Dla niego kibic z klasą to osoba, która jest ze swoją drużyną na dobre i na złe, ale która także ma szacunek do każdego przeciwnika i dba o dobry wizerunek swojego ukochanego klubu. Potrafi dostrzec drugiego człowieka, stać się „dwunastym zawodnikiem” i pomóc w zwycięstwie swojej drużynie.
- Warto dać coś od siebie, bo nie wystarczy kupić szalik, by stać się kibicem, ale kibicowanie trzeba mieć w sercu - podsumowuje wikariusz z Marcinkowic.