Na igrzyskach The World Games zakończyły się zmagania w dyscyplinie, w której rolę arbitra pełnią... sami zawodnicy. Jak to działa?
Wielu nie wyobraża sobie czegoś podobnego. Przecież w czasie największych, skrajnych emocji niezwykle trudno jest spojrzeć chłodnym, rzeczowym okiem. Do tego więc potrzebny jest sędzia, który nigdy nie będzie tak zaangażowany w rywalizację, jak sami sportowcy. A jednak.
W ultimate frisbee, nazywanym inaczej latającymi dyskami, sporne kwestie na boisku i ewentualne faule wyjaśniają między sobą sami zawodnicy. Mogą oni np. przerwać grę i zgłosić przewinienie. Instytucja sędziego nie istnieje.
Oczywiście, to nie oznacza, że pozostawiono dyscyplinę samopas i można się w nieskończoność wykłócać. Każdy z zawodników ma obowiązek przestrzegać Spirit of The Game, czyli honorowego kodeksu. Gracze dyskutują między sobą w trakcie spotkania w myśl zasady fair play.
W przypadku różnicy zdań sporne zagranie jest powtarzane, ale istnieje szereg zasad, które zawodnicy muszą spełniać.
- Te reguły zostały tak skonstruowane, że nie da się wygrać meczu, nadużywając ich. Jeżeli dwie osoby nie mogą dojść do porozumienia, to np. dysk wraca do osoby, która wcześniej podawała. Oprócz tego na boisku podczas The World Games przebywali tzw. obserwatorzy, czyli przedstawiciele światowej federacji. Można było ich zapytać o ocenę danej sytuacji, ale nie trzeba było się z nimi zgadzać. Mimo to wiele razy pomogli - tłumaczył w studiu The World Games portalu Onet Maciej Antoniak.
Menedżer polskiej kadry wytłumaczył także specyficzny gest pomeczowy związany z ultimate frisbee. Zawodnicy obu drużyn na końcu stają w kole, tzw. Spirit Circle, w którym dziękują sobie za mecz, wyjaśniają sobie sporne sytuacje i wymieniają spostrzeżenia dotyczącej spotkania. Czy można sobie wyobrazić podobną sytuację w piłce nożnej?
Polska reprezentacja w latających dyskach na pierwszy rzut oka igrzysk The World Games nie może zaliczyć do udanych. Przegrała bowiem wszystkie mecze, jednak zorientowani wiedzą, że dla biało-czerwonych najważniejsze było zbieranie doświadczenia i nauki od najlepszych na świecie. Nie jesteśmy bowiem potęgą w tej dyscyplinie.
- Wiedzieliśmy, że będziemy tutaj grali z najlepszymi, dlatego przygotowywaliśmy się do tych zawodów już od dwóch lat. Naszym celem było pokazanie polskiej publiczności, że ich reprezentacja potrafi grać widowiskowo i bez kompleksów - mówi M. Antoniak.
Ja podkreśla, cel został zrealizowany. Na murawie wrocławskiej zaprezentowały się m.in. Stany Zjednoczone, które mają ligę zawodową w ultimate frisbee, czy ekipa z Kanady, gdzie w samym Toronto funkcjonuje 8 lig! W Polsce jest kilka ośrodków, główne to Warszawa i Wrocław - miasta, w których znajduje się najwięcej drużyn, a oprócz tego w stolicy prowadzą własną ligę.
Poza tym regularnie organizowane są mistrzostwa Polski czy to na wolnym powietrzu, czy w hali. Sportowców ultimate frisbee przybywa, powstają drużyny w kolejnych miastach. Jest to sport bardzo tani - wystarczy dysk, kilku znajomych oraz odrobina wolnej przestrzeni i można śmiało trenować. To otwarta droga do formowania zespołu.
- Mecze z Australią i Japonią pokazały, że te dwa laty nie poszły na marne, wręcz przeciwnie - sprawiły, że podejmujemy walkę z najmocniejszymi ekipami na świecie. Jesteśmy na dobrej drodze, by być coraz lepszymi i doganiać silniejszych - kwituje menedżer polskiej kadry.
Czego powinniśmy zatem życzyć polskim reprezentantom? - Spokojnej głowy, dalszych dobrych spotkań z widowiskowym poziomem dla kibiców, dużo radości i szansy na większą popularność, która może pojawić się właśnie po takiej imprezie, jak The World Games - podsumowuje M. Antoniak.
Zobacz galerię ze zmagań ultimate frisbee na TWG 2017 - TUTAJ.