We Wrocławiu wspominano i modlono się do św. Teresy Benedykty od Krzyża, czyli Edyty Stein. Patronka Europy, mocno związana ze stolicą Dolnego Śląska, niesie nam dziś bardzo aktualne przesłanie.
Uroczystej Mszy św. w kościele pw. św. Michała Archanioła we wspomnienie św. Teresy Benedykty od Krzyża przewodniczył ks. Jerzy Witek, prezes Towarzystwa Edyty Stein. Eucharystię koncelebrował gość z Niemiec - ks. Hermann Peters z Dortmundu, przyjaciel Polaków, kanonik honorowy Kapituły Świętokrzyskiej.
- Nasze spotkanie z Edytą Stein chciałbym rozpocząć od momentu dla niej najbardziej tragicznego. Przyjechała do Wrocławia, by pożegnać się z matką, bo chciała zostać karmelitanką - mówił ks. prof. Jerzy Machnacz w homilii.
Jak podkreślił, chrzest jej matka - święta żydówka Augusta Stein, monoteistka - jakoś przeżyła, ale gdy Edyta oświadczyła, że wstępuje do Karmelu, to był koniec. - Matka w imię zachowania wiary w Boga Jedynego wyrzekła się córki. Żydzi mówią, że Edyta jest apostatką, czyli zdradziła wiarę ojców. A ona w tym Żydzie, który nas łączy i dzieli z żydami, odkryła Mesjasza i ofiarowała mu swoje życie - stwierdził kapłan.
E. Stein spędziła w domu z matką prawie pół roku, wyjawiając stopniowo swój zamiar zostania karmelitanką, namawiana przez najbliższych do zmiany decyzji. Musiała samotnie bronić słuszności decyzji, posądzana o chęć ratowania swojego życia wobec zagrożenia żydów.
"Musiałam postawić ten krok całkowicie w ciemności wiary. W owych tygodniach myślałam często: »Która z nas się załamie: matka czy ja?«. Ale obie trwałyśmy przy swoim do ostatniego dnia" - pisała później święta.
Jej radość z odnalezienia Boga została okupiona wielkim bólem, jaki musiała zadać matce. Niezrozumienie ze strony najbliższych i samotność w rodzinie stały się początkiem krzyża towarzyszącego jej przez całe życie, który przybierał różne formy, aż do dobrowolnego przyjęcia śmierci za swój naród w obozie koncentracyjnym.
"Nie mogła mnie ogarnąć żywiołowa radość. Zbyt straszne było to, co leżało za mną. Ale trwałam w głębokim pokoju - w przystani Bożej woli" - pisała Edyta.
Kaznodzieja przypomniał losy świętej, zanim wstąpiła do zakonu - jej studia na Uniwersytecie Wrocławskim, gdy zgłębiała tajniki psychologii, i w niemieckiej Getyndze, gdy zajęła się fenomenologią. Te nurty filozoficzne jednak nie zaspokajały jej duszy i natury. Zajęła się filozofią Arystotelesa i św. Tomasza z Akwinu.
- Wtedy odkrywa w sobie i w każdej osobie ludzkiej, że u podstaw naszego istnienia jest istnienie wieczne. Najpełniejsze poznanie Boga mogę osiągnąć w sobie. Gdy wstępuje do Karmelu, czasy są podłe - człowiek podnosi rękę przeciwko człowiekowi. "Panie, pozwól mi być tym kozłem ofiarnym XX wieku. Przyjmij moją śmierć za pokój w Europie. Niech umrę za grzechy Europy" - takie świadectwo daje Edyta Stein - przypomniał ks. prof. Machnacz.
I pytał zgromadzonych, dlaczego papież Jan Paweł II ogłosił E. Stein na progu trzeciego tysiąclecia patronką Europy. - To pobożność niezwykła. E. Stein była żydówką i czuła, czym jest monoteizm, znała wiarę przodków, była chrześcijanką i wierzyła w żyda - Jezusa Chrystusa. Umarła jako żydówka, za naród żydowski, ale ze słowami: "Witaj krzyżu, nadziejo jedyna" - przypomniał kapłan.
Ale pytał dalej, co jest szczególnego w jej postaci. Dlaczego ma być naszą patronką? - Tak, jak na początku XX wieku, tak i teraz Europa zatraciła korzenie, żyje w absolutnym relatywizmie, każdy myśli, co chce i jest dobrze. A to, że jest dobrze, jest znakiem tego, że jest źle. Człowiek nie ma prawa tworzyć rzeczywistości, on ma się trzymać rzeczywistości. Czego współczesny człowiek potrzebuje? Miłosierdzia. Edyta Stein powierza swoje życie Chrystusowi, który umiera na krzyżu - nauczał ks. Machnacz.
Zaznaczył, że wrocławianka żyła Chrystusem, z Chrystusem i przez Chrystusa, zwłaszcza na krzyżu.