- Kiedy patrzyłem na Bieg do Pani Fatimskiej jako kibic przed kilkoma laty, ważąc 130 kg, wydawało mi się właśnie, że przecież ja nie mam czasu na bieganie - mówi ks. Rafał Kowalski, rzecznik archidiecezji wrocławskiej.
Kiedy wrócimy do startu Księdza przed rokiem w Oleśnicy, widzimy ogromny progres. Jak to było, gdy po raz pierwszy uczestniczył Ksiądz w Biegu do Pani Fatimskiej na 10 km?
Przyznam, że mam sentyment do tego wydarzenia, bo od niego tak naprawdę zaczęło się moje bieganie w zawodach. W tamtym roku zająłem 60. miejsce z czasem 47 minut i 25 sekund. Tym razem wbiegłem na metę z wynikiem 40 minut i 16 sekund na 24. pozycji. Poprawiłem się zatem o ponad 6 minut w ciągu roku. Myślę, że ci, którzy pracują nad moją formą, powinni być zadowoleni.
Czy da się sport, albo ściślej: bieganie, wpisać w chrześcijaństwo? Czy możemy zauważyć jakieś podobieństwa w tych dwóch płaszczyznach?
Kiedy św. Paweł pisał: „w dobrych zawodach wystąpiłem” nie miał raczej na myśli nocnego półmartonu we Wrocławiu, jakkolwiek to dobre zawody. Od kiedy zacząłem biegać, uświadomiłem sobie, że sport można porównać do życia każdego z nas. Najpierw trzeba postawić sobie cel. Później do niego dążyć poprzez treningi, które pomagają rozwojowi formy. Różne rzeczy mogą nas pociągać i wydawać się atrakcyjne, ale nie wszystkie nam sprzyjają. Dokładnie tak jest w chrześcijaństwie. Naszym celem jest zbawienie i staramy się robić wszystko, co sprzyja, by je osiągnąć. W bieganiu mamy np. ćwiczenia wzmacniające siłę biegową, interwały, podbiegi, a odpowiednikiem tego w wierze są sakramenty święte, rekolekcje, modlitwa, czytanie Pisma Świętego. Trzeba umieć też sobie w niektórych momentach (zarówno w sporcie, jak i życiu) powiedzieć stanowcze: nie. Poza tym podchodząc profesjonalnie do sportu dobrze jest mieć trenera – kogoś, kto jest bardziej od nas doświadczony, przeszedł pewien etap drogi i potrafi doradzić, wskazać błędy, ewentualnie zaplanować konkretne ćwiczenia. W życiu duchowym mamy stałego spowiednika, który pomaga nam w rozwoju. Tych analogii jest naprawdę wiele.
Czyli te dwie płaszczyzny mogą się doskonale uzupełniać. Ale co z ludźmi, którzy po prostu nie znajdują czasu, by zadbać o swoją formę?
Tłumaczenie: „nie mam czasu” jest dziś jedną z najczęstszych wymówek, zarówno jeśli chodzi o uprawianie sportu, życie rodzinne czy rozwój duchowy. Często słyszę: „nie mam czasu na modlitwę”, „nie mam czasu na Mszę św.”. Kiedy patrzyłem na Bieg do Pani Fatimskiej jako kibic przed kilkoma laty, ważąc 130 kg, wydawało mi się właśnie, że przecież ja nie mam czasu na bieganie. Tamci są w lepszej sytuacji, mają czas, to się mogą bawić, a ja po prostu mam dużo pracy. To kwestia ustawienia priorytetów, tego, co jest dla mnie ważne. Znam człowieka, który wracając ze spotkania biznesowego z Warszawy potrafił znaleźć w internecie gdzie znajduje się najbliższy basen, bo akurat przygotowywał się do startu w triathlonie i tego dnia w planie treningowym wypadała mu godzina pływania. Gdybyśmy ustalili sobie takie plany życiowe, religijne, rodzinne – jestem przekonany, że szybko okazałoby się, że mamy czas… na to, co dla nas ważne.
Jaka jest największa pokusa biegacza?
Dużą pokusą jest chcieć być mądrzejszym od trenera, który daje nam założenia na konkretny bieg. Wstyd się przyznać, ale doświadczyłem tego w Oleśnicy. Pierwsze 5 km miałem pokonać w tempie 4:0, następne 3:50. Widząc czołówkę i będąc przekonany, że czuję się na siłach postanowiłem od początku biec szybciej. Odbiło się to na finiszu, kiedy sił w nogach brakowało. Bieganie nauczyło mnie też, żeby nie porównywać się z innymi w tym sensie, że każdy z nas jest inny, ma inne możliwości, jego organizm inaczej funkcjonuje. Kiedy w czasie biegu będę próbował „podczepić” się pod kogoś, kto jest ode mnie o wiele lepszy, jemu to nie zaszkodzi, ale ja szybko stracę siły. Lepiej biec w swoim tempie, adekwatnie do własnych możliwości, oczywiście pracując nad poprawą wyników i konsekwentnie zdążając do mety. I znowu chciałoby się powiedzieć: „jak w życiu”. Nie ma co się załamywać, że dziś nie jestem na takim poziomie duchowości jak np. św. Franciszek. Lepiej pytać, czy wykorzystuję swoje możliwości, by biec do mety, no i czy biegnę właściwą ścieżką.
A w życiu? Jak to wygląda z tymi rzeczami, które nas odpychają od sportowego celu?
Standardowe wymówki: „pogoda nie sprzyja, więc może dzisiaj odpuszczę trening”, „mam inne zajęcia”. Poza tym są ćwiczenia, które trener ujmuje w planie treningowym, a których zwyczajnie nie lubimy wykonywać. Zawsze można sobie powiedzieć: „odpuszczam bieganie np. podbiegów”. Niby nic się nie stanie, poza tym, że nie będzie widać poprawy w naszych wynikach.
Jakie stawia sobie Ksiądz teraz cele?
Na razie jestem w trakcie przygotowań do Maratonu Wrocławskiego. To będzie mój pierwszy maraton w życiu.
Ile tak naprawdę zrzucił Ksiądz kilogramów ostatecznie?
Dziś jest 46 kg mniej. Wbrew pozorom nie tylko chodzi o to, by ileś kilogramów zrzucić, ale by utrzymać ten stan. Znowu wyjdzie moje kaznodziejskie myślenie, ale muszę to powiedzieć: „jak w życiu”. Kiedy Pan Jezus mówił o nawróceniu przestrzegał, że szatan widząc duszę czystą, wraca do niej ze swoimi sprzymierzeńcami, walcząc o człowieka. Trzeba zachować czujność. A zatem nie tylko ważne jest nawrócenie (schudnięcie), ale zmiana stylu życia, a ta wymaga takiego przekonania, że nic nie jest nam dane raz na zawsze. O wszystko trzeba każdego dnia na nowo walczyć: o wiarę, zbawienie, ale także o dobrą formę fizyczną.
Dużo ludzi nie może do końca uwierzyć w Księdza metamorfozę. Pytają, jak to się stało? Od czego tak naprawdę się zaczęło? Skąd przyszedł impuls?
Może to dziwne, ale w pewnym momencie mojego życia mój spowiednik i mój lekarz powiedzieli to samo: „musisz coś ze sobą zrobić”. I oni się ze sobą nie kontaktowali. Doszedłem więc do wniosku, że skoro dwie osoby coś takiego mówią, a nie znają się, to znaczy, że coś musi w tym być. Najpierw posłuchałem spowiednika (jego rady zachowam dla siebie), potem lekarza, który mnie poinformował, ile muszę zrzucić kilogramów, jak to zrobić itd. Kiedy tę fizyczną pracę skonsultowałem ze spowiednikiem, przypomniał mi słowa św. Jana Pawła II, który podkreślał, że utrzymanie dobrej formy przez papieża wyjdzie z pożytkiem dla ojca świętego i dla Kościoła. Nie mam wątpliwości, że utrzymanie dobrej formy jest z pożytkiem dla mnie, a chcę wierzyć, że także z pożytkiem dla Kościoła wrocławskiego. Wszak mądrość ludowa mówi: „w zdrowym ciele, zdrowy duch”.
Ks. Rafał Kowalski na półmetku Biegu do Pani Fatimskiej Maciej Rajfur /Foto Gość