- Chcemy, by nam ładnie pachniało z buzi, więc myjemy zęby, a nie chcemy, żeby nasza dusza ładnie pachniała? Pan Jezus uczy nas pięciu wersów, które są mieczem obosiecznym. To konkret - mówił w szkole urszulańskiej o. Wojciech Kowalski SJ.
Przed sobotnim wspomnieniem św. Urszuli w Liceum Sióstr Urszulanek trwają duchowe przygotowania. Kulminacja uroczystości nastąpi w sobotę, ale przed nimi w murach szkoły gościł o. Wojciech Kowalski SJ. Jezuita wygłosił do uczniów konferencję i modlił się razem z nimi podczas czuwania przed Najświętszym Sakramentem.
- Jadąc tutaj, pomyślałem sobie tak: "Może to jest pierwsze i ostatnie spotkanie? Mam jedyną w życiu szansę, żeby coś do was powiedzieć. Trzeba to zrobić najlepiej na świecie. Powiedzieć, postawić kropkę i być gotowym odejść" - intrygująco zaczął wystąpienie kapłan.
Na początku podkreślił, że sam jest grzesznikiem, a gdy był wieku szkolnym, "wypiął się" na Kościół i Pana Boga. - Robiłem nawet graffiti na kościołach, warczałem na księdza na kolędzie u mnie w domu, itd. Taki jest mój kontekst, jeśli chodzi o przeszłość. Wielu pyta mnie: "To co się stało, że zostałeś księdzem?". Odpowiedz jest prosta: grzech osobisty - stwierdził o. Wojciech.
Za Jezusem zaznaczył, że lekarza potrzebują chorzy. Gdy kogoś boli ząb i nie może spać, to na drugi dzień jest już u stomatologa. Gdy kogoś boli życie, bo jest obciążony grzechem i to nie takim, że w piątek zjadł kiełbasę, tylko takim, który ma swoją wagę, który rozwala ośrodka, wtedy przychodzi z pomocą Bóg.
- Ja w takim grzechu żyłem przez lata. Grałem w kapeli punkowej i śpiewałem takie słowa: "Jeśli istniejesz, Boże, wysłuchaj tych słów: nie chcę być chrześcijaninem”. Gdy człowiek przeżywa gniew, to on się rozrasta na wszystkie wymiary życia. Byłem smutny, obciążony i poplątany w bardzo konkretnych grzechach. Mieszkałem sam, pracowałem sam, dobrze się kręciło, ale w sercu dziura, pustka - opowiadał o. Wojciech Kowalski.
Jak tłumaczył, gdy grzech jest nie do zniesienia, to szuka wyjścia i to poza człowiekiem.
- Pamiętam swoją modlitwę w tym krytycznym momencie: "Boże, jeśli istniejesz, to do jasnej cholery musisz coś zrobić!". Takie szepty, takie modlitwy są zawsze wysłuchane. Często używamy stwierdzenia "odmawiać modlitwę". Odmówić to mogę kielicha, kiedy jadę samochodem. To słowo "odmawiam" nie oddaje do końca sensu spotkania z Panem Bogiem - mówił jezuita.
Kapłan podkreślał, że Bóg z każdej sytuacji może stworzyć niesamowite dobro. Dlaczego? Bo stworzył wszechświat. - Gdy człowiek cierpi, to nie ma ochoty na litanie albo na wszystkie części Różańca. Brakuje sił. Świetnie, podziwiam ludzi, którzy się tak modlą. I to nie dlatego, że ktoś im każe. Chrześcijaństwo to zaproszenie do największej sprawy. A ja leżałem na dywanie i wołałem: "Musisz mi pomóc!" - wspominał o. Kowalski.
Mówił także o relacji ze swoim ziemskim ojcem. Było różnie, niejednokrotnie niedobrze. Ale jest w człowieku pragnienie posiadania relacji z ojcem. Jezuita przywołał fragment z Ewangelii św. Łukasza, kiedy Jezus uczy swoich uczniów się modlić. - Jezusa pragnieniem jest mówić o Ojcu, ale nie do razu. Człowiek musi do tego momentu dojrzeć. Kiedy Pan Jezus szedł na modlitwę, to szedł nie dlatego, że trzeba. Uczniowie widzieli, że kiedy wracał, był przemieniony. Miał błysk w oku, uśmiech, moc. Piotr więc prosił swojego mistrza, by ten nauczył ich najlepiej się modlić - opowiadał kapłan.
Dodał, że ma zawsze przy sobie swój ulubiony różaniec, ale nie modli się dlatego, że wypada, że trwa październik, więc Matka Boża będzie smutna. Modli się, bo tego potrzebuje. Brakuje czasu? Jego zdaniem to nonsens. - Chcemy, by nam ładnie pachniało z buzi, więc myjemy zęby, a nie chcemy, żeby nasza dusza ładnie pachniała? Pan Jezus uczy nas pięciu wersów, które są mieczem obosiecznym. To konkret. Nie modlitwa napisana przez człowieka, lecz modlitwa dana przez samego Boga. A jakie są pierwsze jej słowa? Że jesteś synem, że jesteś córką - zwrócił się do młodzieży jezuita, mówiąc o modlitwie "Ojcze nasz".
Wyjaśniał, że człowiek jest skupiony na sobie samym, na swoim interesie. Dlatego ta modlitwa pokazuje każdemu z nas, że nie jest najważniejszy. Pan Jezus, doskonale znając nasze serca, mówi, żebyśmy zaczęli nie od siebie, ale od Boga. To rozwija nasz sposób myślenia.
O. Wojciech Kowalski przywołał tekst z Listu do Galatów: "Owocem zaś ducha jest: miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, opanowanie". - Dzisiaj wieczorem, gdy już będziesz leżeć w łóżku, powiedz sobie szeptem: "Nie muszę się modlić, ale mogę". Chrześcijaństwo daje wolność. Pan Bóg nie potrzebuje niczego, modlitwa nie jest dla niego, ale dla mnie. Odkryjmy to - zachęcał kapłan.
Zwrócił uwagę, że niejednokrotnie chrześcijanin jest rozczarowany, bo obiecuje poprawę, ale to nie działa, więc pojawia się rozgoryczenie. I tu z pomocą przychodzi nam św. Paweł, który wygłasza świetne zdanie: "Moc w słabości się doskonali".
- Bóg swoją mocą chce się wcielić w moją niemoc. To szczyt duchowości. Każdy ma taką rzecz, której się wstydzi, chciałby to wyciąć. A Pan Bóg nie chce tego wycinać, On chce w to wejść. Bóg nie stwarza nowego świata, ale wchodzi w niego po uszy, żeby go odnowić. Wchodzi aż po śmierć Syna. Na tym polega jego wielkość, że On w to wchodzi - podsumował o. W. Kowalski.