Ciepło kominka, skrzypienie drewnianej podłogi, zimny, górski wietrzyk i dźwięk młodych głosów chwalących Pana - tak wyglądały warsztaty scholi DA "Maciejówka" w Mniszkowie.
Zdecydowanie się na wyjazd na warsztaty było bardzo proste. Za wiele nawet nie myślałam o tym, jak się tam dostanę albo czy na pewno mam na to wszystko czas i odpowiednie zabezpieczenie finansowe. Po prostu się zgłosiłam. Wiedziałam, że taki wyjazd to wielki oddech od tego, co dzieje się w mieście, chwila refleksji i spokoju – z Bogiem, ale także ze wspaniałymi ludźmi.
Dotarcie na miejsce nie było wcale takie proste jak nam się wydawało. Na początku myślałam o pojechaniu pociągiem, z czego nie byłam zbytnio szczęśliwa. Wiedziałam, że zabiorę za dużo rzeczy i będzie mi ciężko się z nimi poruszać po dworcu. Na szczęście znalazły się przyjaciółki, które zabrały mnie samochodem. Cóż… z godzinnej podróży przez korki zrobiła się trzygodzinna. Już jednak w aucie zaczęliśmy robić pierwsze rozgrzewki wokalne, nie chcieliśmy marnować czasu! W końcu to warsztaty.
Czarodziejska Góra przywitała nas silnymi podmuchami wiatru, ale też ciepłem z kominka i uśmiechami wielu znajomych osób. Spóźniliśmy się co prawda na kolację, ale nasi przyjaciele z Maciejówki pamiętali o nas i zostawili trochę kanapek. Wieczór mijał w przyjemnej atmosferze rozmów, trzaskania ognia i dźwięków gitary. Tematy się nie kończyły, a noc robiła się coraz zimniejsza. Otuleni w kocyki śpiewaliśmy pieśni, wielokrotnie myląc się czy próbując nauczyć się innego głosu, ale tkwiła w tym magia, której zakończenia bardzo nie chciałam. Spać jednak trzeba było pójść, w końcu plan na następny dzień był napięty.
Noc, chociaż wietrzna, była bardzo spokojna. Rankiem nietrudno było nawet wstać. Każdy z nas już nie mógł się doczekać warsztatów, więc z radością zbiegał schodami na dół na Jutrznię i przepyszne śniadanie. Przyjemności nie mogły wygrać z pracą. Jak powtarzał nam ksiądz Kot: „W końcu są to warsztaty!”. Pracowaliśmy długo, pilnie, w ogromnym skupieniu. Czasami było trudno się zmusić, aby jeszcze na chwilę poświęcić uwagę kolejnym nutom. Jednak każdy z nas na pewno wiele wyciągnął z warsztatów poprowadzonych przez księdza. Oprócz wiedzy praktycznej, zdobywaliśmy też teoretyczną – rozmawiając o śpiewanych częściach Mszy św. Co jest dopuszczalne, co można zmienić, a co musi być takie jak zawsze? Niesamowicie ciekawie było się dowiedzieć takich rzeczy „od kuchni”. Nie zawsze zdajemy sobie sprawę, jak wiele pracy trzeba włożyć w przygotowanie Eucharystii, o ilu rzeczach trzeba pamiętać.
Oczywiście uczestniczyliśmy także w Mszy św.. Każdy z nas miał w niej swój malutki udział. Nawet jeśli „tylko” (albo „aż”) śpiewem. Po duchowych przeżyciach trzeba było napełnić swoje brzuchy obiadem, aby mieć siłę na dalsze warsztaty.
Wieczorem zerwał się znowu silny wiatr, ale nie zakłócił kolacji, zabaw i gier, które zabawiały nas do samego rana. Wszyscy czuli, że wyjazd się powoli kończy, dlatego tak bardzo nie chcieli się rozstawać. Chcieliśmy, aby to trwało. W miłości i łasce Pana, że możemy być tam razem, rozmawiać i cieszyć się sobą nawzajem. Wśród tych ludzi, w takich momentach, czuję się jakby wszyscy byli moją jedną, wielką rodziną. W sumie… to są.
Prawdziwe przygody zaczęły się niespodziewanie rano. Wszystkich obudził huk. Okazało się, że orkan przechodzący nad Polską zerwał linię elektryczną. Nie było ani prądu ani wody. Ani połączenia z Wrocławiem – pociągi przestały jeździć. Trzeba było jakoś sobie poradzić. Nie popadliśmy w zwątpienie. Z Bogiem wszystko jest możliwe. Niektórzy jechali busami, inni postanowili złapać stopa. Niektórzy czekali na opóźniony pociąg. – Wtedy dopiero zaczęła się prawdziwa zabawa. Niektórzy mogą powiedzieć, że zepsuło im to wyjazd. Dla mnie to była czysta przygoda! – mówiła Karolina z ogromnym uśmiechem na ustach.
Wszyscy bezpiecznie dotarliśmy do Wrocławia i zdążyliśmy przygotować Mszę św. w Maciejówce. Bo z Bogiem wszystko jest możliwe.