Nie myślicie tak czasem: "No, może ten Pan Bóg jest, ale żeby jakoś szczególnie się mną zajmował, to nie zauważyłem"? A w trudnych chwilach nie pytacie, gdzie jest Bóg? Ojciec Adam Szustak daje na to odpowiedź.
Podczas rekolekcji w parafii św. Anny na wrocławskim Oporowie znany kaznodzieja zaznaczył na początku, że we fragmencie Ewangelii, kiedy Jezus chodzi po wodzie i dołącza do niego apostoł Piotr, nie powinniśmy skupiać uwagi tylko na fakcie chodzenia po jeziorze. Choć - owszem - ten moment, po ludzku rzecz biorąc, jest najbardziej spektakularny.
- Wiecie, że mało jest takich dni w życiu Pana Jezusa i uczniów, które byłyby tak dobrze opisane, jak ten dzień? Jeśli uczniowie prowadziliby pamiętniki, to właśnie ten dzień zaznaczyliby czerwonym flamastrem z dopiskiem "Wreszcie!" - mówił o. Adam Szustak.
Tłumaczył, że tego dnia rano do Pana Jezusa przyszło kilkadziesiąt tysięcy ludzi, w tym 5 tys. mężczyzn. Jezus cały dzień nauczał i uzdrawiał. Ewangelista Łukasz napisał potem, że wtedy uzdrowił wszystkich.
- Pomyślcie, jaka musiała być euforia w tym tłumie, że wszystko, co było nie tak, zostało zabrane. Każda choroba i dolegliwość. Mało tego, później Pan Jezus rozmnożył chleb i ryby. Nie tylko wszystkich uzdrowił, ale i nakarmił. Ludzie chcieli Go obwołać królem. Dla uczniów to była najważniejsza wiadomość. Żydzi nie czekali na Syna Bożego, który umarł i zmartwychwstał. Dla Żydów mesjasz to jest król, który ma być władcą Izraela i potem całego świata - wyjaśniał o. Szustak.
Dodał, że Pan Jezus jeszcze wtedy nie był wielką postacią. A nagle kilkadziesiąt tysięcy ludzi chciało, żeby został królem. Uczniowie tego wieczoru wpadli zapewne w totalną euforię. - I co mówi Jezus przy tym tłumie do apostołów? "Wsiądźcie na łódkę, przepłyńcie na drugą stronę i tam się spotkamy". Wiecie, że Jezioro Galilejskie, nazywane Morzem Tyberiadzkim, jest ogromne. Z reguły nie widać drugiego brzegu. A po jego drugiej stronie znajduje się kilkadziesiąt wielotysięcznych miejscowości. I popatrzcie, Jezus chce spotkać się po drugiej stronie. Ale gdzie? W którym mieście? Gdzie dokładnie? Nie powiedział. Co mogli sobie pomyśleć uczniowie? Że kulturalnie się z nimi żegna - stwierdził dominikanin.
Opowiadał, że apostołowie zrobili, jak kazał mistrz, ale płynęli bardzo wolno, bo pogoda była niesprzyjająca. A kiedy zobaczyli go w nocy na wodzie, zaczęli krzyczeć z przerażenia. - Pytanie do panów: kiedy zdarzyło wam się krzyczeć z przerażenia? Pań nie pytam, bo to zupełnie inna kwestia. A tam, na tej łodzi, jest 12 mężczyzn. W dodatku rybaków, którzy przeżyli już niejedną burzę na jeziorze. I wrzeszczą ze strachu - mówił o. Szustak.
Jego zdaniem, łódka to piękny obraz wiary i Kościoła. Po drugiej stronie, czyli po śmierci, spotkamy się z Bogiem. A wiemy, gdzie to jest, wiemy, jak to wygląda, wiemy, jak się tam dostać? - Tak, jak uczniowie na tym jeziorze nie wiedzieli, dokąd dokładnie mają płynąć. A nie macie też w życiu tak, że czasem to tylko krzyczeć z przerażenia i bezsilności? - porównywał o. Szustak.
Następnie oświadczył, że dokładnie tego poranka Pan Jezus się dowiedział jeszcze, iż Herod uciął głowę Janowi w więzieniu. - Co to znaczyło dla Pana Jezusa? Przecież zginął jego kuzyn. O poranku Jezus otrzymuje wiadomość, że jego bliski krewny został zamordowany w bestialski sposób. Jan Chrzciciel był jedną z najbliższych i najdroższych osób dla Jezusa. Zobaczcie, skąd się wzięło to wysłanie uczniów na łódź. Pan Jezus ma po prostu takie ludzkie normalne pragnienie: zostawcie mnie wreszcie samego - analizował rekolekcjonista.
Jezus wyszedł na wysoką górę i modlił się. Poszedł więc na spotkanie z Ojcem, z kimś najbliższym. Jak każdy nas w kryzysowych sytuacjach, szczególnie kiedy tracimy kogoś bliskiego. Szukamy pomocy, chcemy się wygadać. - Pan Jezus jest na wskroś ludzki. A uczniowie myślą: "Zostawił nas, nie chce już nas, będzie królem, a my jesteśmy już nieważni". A po drugiej stronie stoi Bóg, który tak kocha człowieka, który zostawia cały świat, by zajmować się cierpieniem drugiego człowieka, czyli w tym przypadku Janem Chrzcicielem i jego śmiercią - tłumaczył o. Szustak.
I pytał zebranych, czy nie mają takich momentów w życiu, że myślą: "No, może ten Pan Bóg jest, ale żeby jakoś szczególnie się mną zajmował, to nie zauważyłem". A gdy przechodzą trudne momenty, to nie pojawia się pytanie: "Gdzie jest Bóg?". - A może długo się o coś modlicie, np. kilka czy kilkanaście lat, i pytacie: "Dlaczego mnie Pan Bóg nie wysłuchuje?". Nie bójmy się tego i nie oszukujmy się. Kiedy patrzycie na malutkie dzieci, które chorują i umierają, to nie macie takich myśli: "Gdzie jest Pan Bóg?". Nie bójmy się tych pytań, jeśli one w nas są. To dokładnie sytuacja tych uczniów, którzy myślą, że Jezus już się przestał nimi zajmować - mówił dominikanin.
Przyznał, że jego mama jest chora na raka, a on sam nieustannie myśli o cudzie, czyli uzdrowieniu jej przez Pana Boga. - I zawsze w takich momentach przypominam sobie tę Ewangelię. Że tam, po drugiej stronie, po śmierci nie ma Boga, który zapomniał, który ma ważniejsze sprawy, który się mną nie zajmuje, bo ma królestwo. Tam, po drugiej stronie, jest Bóg niesamowicie zaangażowany w jednego cierpiącego człowieka - wyjaśniał kapłan.
I dodał, że kiedyś, kiedy umrzemy, bardzo się zdziwimy, jak nam Pan Bóg pokaże, gdzie był, gdy nam się wydawało, że go nie ma.
- I będzie nam strasznie głupio. Wiara to nie jest przyjęcie wszystkich dogmatów bez zastrzeżeń. Nie neguję tego, bo dogmaty są niezwykle ważne. Jednak sedno wiary polega na tym, by uwierzyć w to, czego nie widać. Nie ukrywam, to trudne, ale sprawia, że możliwe jest działanie Pana Boga - podsumował kapłan.