Nowy numer 17/2024 Archiwum

Kogut ocalony

Nie ma takiego zniewolenia, takiej choroby, takiego "syfu", z którego Jezus nie może cię wyrwać - twierdzi.

Przeprowadził się do swojego kumpla Miśka, któremu babcia, wyjeżdżając do Kanady, zostawiła dom na peryferiach Legnicy. Miał 2 ary ogródka – które wkrótce zostały obsadzone marihuaną. Okazało się, że obok mieszkał radziecki pilot śmigłowca. Jak się zorientował, że babcia Miśkowi przysyła z Kanady dżinsy Wranglery, to zaproponował zamienianie się – za dżinsy oferował 10 litrów spirytusu (potem okazało się, że technicznego, wykorzystywanego do maszyn). Cóż to były za imprezy!

– Pogrążałem się. W wieku 19 lat miałem taką tolerancję na marihuanę i alkohol, że dziennie wypijałem 20 piw, wypalałem 15-20 skrętów marihuany i żeby się dobrze spało wypijałem flaszkę wódki z kolegą. To była codzienność. Przestało mnie to w końcu kręcić. Stwierdziłem: a to może jeszcze jakieś grzybki halucynogenne, a to może jakiś kwasik, neuroleptyki… Co tylko można było zdobyć, ja to żarłem – wspomina. – Poznałem faceta, który miał ksywę Anioł. Zatrułem się na imprezie alkoholem, on mówi: przywal sobie Kogut pół centa „herki” to ci przejdzie. Tylko trochę chyba mi tej heroiny podał za dużo, bo dostałem zapaści narkotycznej – jednej z dziewięciu, jakie miałem w życiu. 3 razy lądowałem na OIOM-ie. To, że żyję, to cud. 4 lata później byłem w heroinowym ciągu. Musiałam brać codziennie. Inaczej nie byłem w stanie funkcjonować. Po 6 latach brania hery przekroczyłem 20 razy dawki śmiertelne. Ćpałem 15 do 20 mililitrów dziennie polskiej heroiny zwanej kompotem. Przyjmuje się, że 1 mililitr powoduje śmierć dorosłego mężczyzny, który nie miał z nią styczności. Ale cóż, trening czyni mistrza. Wyrobiła mi się tolerancja.

Kogut zawsze kochał muzykę. Zakładał kolejne zespoły. Trzeci z nich, o nazwie Maria Nefeli, w 1990 r. na festiwalu w Jarocinie wygrał nagrodę publiczności. To było spełnienie marzeń, sława, rozpoznawalność, otwarta furtka, by robić to, co kochał. Niestety, jeszcze w tym samym roku na koncercie poznał dilera. Wkrótce zupełnie wsiąkł w narkotyki. – Przećpałem kontrakt na płytę, przećpałem rodzinę. Okradałem rodziców, przyjaciół. Produkowałem narkotyki, sprzedawałem je, napadałem na ludzi. Bali się mnie.

Przez pewien czas szukał duchowości – interesował się wszystkim, co się nawinęło: buddyzmem, spirytyzmem, szamanizmem, różdżkarstwem, wampiryzmem energetycznym. W końcu miał w głowie taki misz masz, że doszedł do wniosku, że religia to w ogóle jest jedna wielka ściema.

– Był rok 1992 r. Nie miałem rodziny, przyjaciół, pracy. 4 miesiące mieszkałem po metach, klatkach schodowych, 4 miesiące w starym wagonie – aż kiedyś ta moja chata, z wszystkimi co miałem, odjechała… Zamieszkałem na Zakaczawiu – wspomina Andrzej. – Po roku bezdomności, po 10 latach brania narkotyków byłem fizycznie wyniszczony. Od „ładowania” żyły z czasem robią się zwapniałe, tworzą się opuchlizny, ropowice. Jak mi się noga sczerniała, chciałem ją zdezynfekować, odkryłem że pod strupem mam dziurę do kości. Kiedyś budzę się w piwnicy i widzę, że… szczur zjada moje stopy. Nie da się oddać słowami momentu, gdy wiesz, że już przegrałeś życie. Dotarło do mnie, że odkryją, że umarłem w tej piwnicy, dopiero gdy moje ścierwo zacznie porządnie śmierdzieć. A że nie mam dokumentów, pochowają mnie w bezimiennym grobie.

I tu Andrzej wspomina babcię. „Synek, co ty se te żyły kłujesz?” – mówiła, zastając go ze strzykawką. A potem długo siedziała różańcem w dłoniach. Wiedział, że modliła się za niego. Modlili się też znajomi z oazy – bo miał kiedyś w życiu epizod oazowy. – Ich modlitwy były mi wtedy zupełnie obojętne. Ale Jezusowi nie były obojętne – mówi. – I dlatego Kościół ci jest potrzebny. Bo jak będziesz „padał na ryj” w swoich grzechach, to możesz zadzwonić do brata czy siostry i zawołać „Ratuj!”, bo masz Eucharystię, sakramenty. Modlitwa tych ludzi mnie uratowała.

Kiedyś spotkał dawną przyjaciółkę Marzenę. Przeraziła się wyglądem Koguta. Zaprosiła go do domu. Mógł się najeść, umyć, odwszawić, podleczyć rany. Po jakimś czasie mówi do niego: „Poznałam w Jarocinie na festiwalu fajnych ludzi, zaprosili mnie na taką imprezę pod Poznaniem. Chcesz jechać?” Jasne, że chciał. Zakupił heroinę na dwa dni i wyruszyli. W pociągu coś go tknęło. Zapytał co to za ludzie, co to za impreza. Gdy powiedziała, że to ludzie z grupy ewangelizacyjnej i że „impreza” to rekolekcje, wściekł się. Zaczął Marzenę wyzywać, po czym wziął w pociągu cały „towar”, jaki miał na 2 dni i stwierdził, że… pojedzie na te rekolekcje, „żeby tym nawiedzonym jezuskom rozwalić tę imprezę”.

Nie można powiedzieć, że w kościele nie bywał – owszem przychodził w Legnicy do katedry, gdy trwała tam adoracja Najświętszego Sakramentu – bo tam, w ławce lub pustym konfesjonale, można było spokojnie podać sobie narkotyk. Wychodząc, oddawał mocz to kamiennej kropielnicy. I patrzył potem, jak pobożne kobiety żegnały się moczem Koguta.

 

« 1 2 3 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy