Tym razem, dla zdrowej odmiany, nie o walce z karabinem, ale słowem i postawą na co dzień.
Kolejny Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych minął. Oczywiście, obecność na uroczystych obchodach, flaga za oknem, czas na przeczytanie czegoś ciekawego o żołnierzach niezłomnych, może nakładka okazjonalna na zdjęcie profilowe na Facebooku - to gesty nie bez znaczenia.
Z tym wszystkim musi jednak wiązać się jakaś refleksja. Bo uroczystości się skończą, flagę schowamy, w mediach pojawią się artykuły na inne bieżące tematy, a Facebook zacznie żyć kolejnym wydarzeniem czy świętem.
I co wtedy? Do zobaczenia za rok?
Ogromnie cieszę się, że w tym roku motywem przewodnim wrocławskich obchodów dnia pamięci żołnierzy wyklętych jest rodzina Lazarowiczów.
Losy Adama "Klamry" Lazarowicza i Zbigniewa "Bratka" Lazarowicza zasługują na pamięć nie tylko ze względu na ich żołnierskie bohaterstwo wobec nazizmu i komunizmu.
Ojciec i syn walczyli wytrwale o wolną Polskę z karabinem na ramieniu. Ale nie można spojrzenia na takich bohaterów ograniczyć tylko do tej perspektywy.
Wielu żołnierzy partyzantki antykomunistycznej walczyło także piórem, słowem i przede wszystkim codziennym czynem. Byli wzorowymi głowami swoich rodzin. Kochającymi mężami i ojcami.
Miałem zaszczyt spotkać na swojej dziennikarskiej drodze śp. Zbigniew Lazarowicza i porozmawiać z nim kilkukrotnie. Wysłuchać nie tylko historii jego i jego rodziny, ale także poznać go jako człowieka.
Od pierwszych chwil imponowała mi jego żołnierska droga, jednak najbardziej urzekła mnie jego postawa codzienna: człowieka szlachetnego, uczciwego, a przy tym niezwykle skromnego. I, co najważniejsze, mężczyzny o niezwykle silnej wierze w Boga.
Wielokrotnie powtarzał, że żył na wzór swojego ojca. Kiedyś ze łzami w oczach opowiedział mi krótko: „W partyzantce, jak mijaliśmy kościół, ojciec zawsze mówił: wstąpmy na zdrowaśkę. Był bardzo pobożny. Nie opuszczał nigdy niedzielnej Mszy św. Pilnował, żeby w oddziale odmawiano modlitwy poranne i wieczorne oraz uczestniczono regularnie w Eucharystii”.
Do końca życia przed oczami rysował mu się wyraźny obraz z dzieciństwa, kiedy ojciec Adam wstawał z łóżka i zaczynał dzień znakiem krzyża.
I później Zbigniew te najważniejsze wartości przekazał swoim dzieciom. Stworzył Bogiem silną, kochającą się nawzajem rodzinę. Sam od siebie wiele wymagał na co dzień - nie tylko w bohaterskiej rzeczywistości partyzantki antykomunistycznej (więcej TUTAJ).
"Największym szczęściem, jakie mnie w życiu spotkało, jest moje małżeństwo" - oświadczył mi niegdyś Z. Lazarowicz. Miał wówczas 90 lat i 64-letni staż małżeński. Wiecie, jak mnie, wtedy ledwo co narzeczonego, zwaliło z nóg z wrażenia?
Jego żona przyznała mi kiedyś, że nigdy nie słyszała z jego ust przekleństwa. Zbigniew, podobnie jak ojciec, przywiązywał wielką wagę do piękna i szlachetności języka, bo, jak twierdził, mężczyzna ma honor i nie przystoi mu bluzgać. Ilu z nas jeszcze tak myśli. A ilu według tego żyje?
Rodzina Lazarowiczów stała się dla mnie idealnym przykładem, jak ważne w kształtowaniu osobowości, charakteru i ducha człowieka jest wychowanie wyniesione z rodzinnego domu, czyli świadectwo życia rodziców. Kiedy nie będzie już flagi za oknem i ramki na Facebooku, to polskie rodziny staną się pomnikiem polskich bohaterów.
Poznanie takiego człowieka jak Zbigniew Lazarowicz stało się dla mnie nie tylko zaszczytem, nauką, czy wielką przyjemnością, ale i zobowiązaniem. Dlatego uważam, że 1 marca oraz inne patriotyczne święta możemy obchodzić codziennie.
W jaki sposób? Swoją chrześcijańską postawą. Kontynuując tę patriotyczna sztafetę pokoleń, którą charakteryzuje hasło: „Bóg, honor, ojczyzna”. Z Bogiem zawsze na pierwszym miejscu. Tak jak wyklęci.