W mijającym tygodniu we wrocławskim duszpasterstwie akademickim "Dach" odbyły się rekolekcje prowadzone przez młodego jezuitę o. Mateusza Konopińskiego, duszpasterza z Londynu.
Radosław Żyszczyński: Na początek o rekolekcjach. Jakie było ich przesłanie i główne myśli?
o. Mateusz Konopiński: W trakcie rekolekcji starałem się pokazać, że w życiu ludzkim występuje ogromny problem samooceniania się i niedoceniania tego, jak wielkim darem Bożym jest to, że żyjemy. Odkrycie prawdy o sobie wymaga odłożenia na bok mojego "ja" idealnego, które sobie człowiek stwarza i narzuca, i które świadczy o pysze, bo człowiek zawsze stara się przed sobą samym i przed innymi zaprezentować z jak najlepszej strony.
Problem niskiej samooceny nie spada jak piorun z nieba, lecz jest konsekwencją sposobu życia. Żyje się albo w świetle, albo w ciemności. Inaczej mówiąc, albo potrafię korzystać z tego, że wokół mnie są ludzie dobrej woli, albo jestem dla siebie na tyle samokrytyczny, a także bierny i pasywny, że nie jestem w stanie wychodzić do ludzi i do świata. Tymczasem widzimy, że Pan Jezus powołuje ludzi, których pragnie. I pragnienie Pana Boga jest pierwszym pragnieniem, które porusza całą rzeczywistość. Dlatego zostaliśmy stworzeni. Dlatego Jezus przyszedł na świat i dlatego zmartwychwstał, i dlatego założył Kościół. Odnaleźć się w tej rzeczywistości, to znaczy odnaleźć się w świetle Chrystusa, który zaprasza do tego, byśmy byli wolni od samooceny, od sądu, od pychy, a w konsekwencji od grzechu. Jego wybór jest ważniejszy niż to, co sami o sobie myślimy. Bóg nie wybiera dlatego, że jest się dobrym lub złym, ale właśnie dlatego, że się jest. I tak wygląda wybraństwo Boże względem człowieka.
Trudne były Ojca początki w Anglii?
Pochodzę ze Szczecina. Wychowałem się w jezuickiej parafii, pragnąłem pomagać ludziom i zawsze byłem przekonany, że chcę czynić to przez posługę w Towarzystwie Jezusowym. Od czterech lat jestem w Anglii, a od trzech w parafii. Tak się zdarzyło, że kilka razy musiałem podchodzić do egzaminu językowego. Nie było to dla mnie łatwe. Potem zrozumiałem, że te trudności Pan Bóg wykorzystał, bym był tam, gdzie teraz jestem.
Jak Ksiądz scharakteryzuje miejsce swojej posługi?
Moja parafia ma wśród wiernych społeczność polską, ale nie ma szczególnego charakteru polonijnego. Znajduje się w północnym Londynie, w dzielnicy przeciętnej, ani bogatej, ani szczególnie biednej, ale za to pełnej ludzi z najróżniejszych stron świata. Mieszka w niej między innymi trzecia co do wielkości społeczność ortodoksyjnych żydów na świecie. To bardzo ciekawe miejsce!
A Kościół w Anglii? Zapewne jest inaczej niż w Polsce...
Wspólnota katolicka w Anglii jest bardzo ciekawym Kościołem. Jest Kościołem mniejszościowym, co dla nas, Polaków, zasadniczo jest doświadczeniem nowym, a ponadto bardzo dynamicznym i bardzo otwartym na np. prace socjalne. Jego niesamowita siła wynika z otwartości na najróżniejsze grupy migrantów. Proszę sobie wyobrazić, że w parafii, w której pracuję, grupa anglojęzycznych wiernych składa się z reprezentantów 40 narodowości i grup etnicznych. Życie duchowe jest bogate. Pojawia się bardzo dużo inicjatyw ekumenicznych i nie tylko. Odbywa się wiele spotkań z anglikanami, protestantami, grekokatolikami, wspólne modlitwy, obchody świąt, na przykład Niedzieli Palmowej.
Czy w związku z tym pojawiają się jakieś szczególne potrzeby lokalnego Kościoła?
Wiążą się one z uniwersalnym dla katolików wyzwaniem ewangelizacji. Dla mojej pracy ważna jest odpowiedź na pytanie o to, jak wymieniać się doświadczeniem wiary w Chrystusa ponad różnicami kulturowymi. Na ile przeżycie spotkania z Bogiem wyraża się w języku uniwersalnym, a na ile partykularnym i przygodnym. Inaczej mówiąc, czy osoby z głębi Afryki są wstanie przyjąć naszą pobożność? Czy my jesteśmy w stanie przyjmować pobożność innych ludzi? Trudno znaleźć na nie proste odpowiedzi, które szybko się sprawdzą.
Jaką rolę w duszpasterstwie odgrywa laikat?
Zasadniczo bez osób świeckich nie ma naszego duszpasterstwa. Aktualnie w naszym duszpasterstwie mamy ok. 120 wolontariuszy, w tym kilkudziesięciu katechetów, w przytłaczającej większości ludzi młodych, w wieku 25-35 lat, rodziców dzieci i ich rodzin. Bez nich nie byłbym w stanie prowadzić swojej posługi, jeździć do chorych, spowiadać, odprawiać Eucharystii. Wszystko jest oparte na społeczeństwie.
Jak wygląda, powiedzmy, tzw. chodzenie po kolędzie?
Poświąteczne wizyty duszpasterskie odbywają się, ale mają zupełnie inny charakter niż w Polsce. W tym roku skończyłem je 16 marca. Z każdą rodziną spędzamy dużo czasu. Na modlitwę, błogosławieństwo i rozmowę na temat pracy duszpasterskiej i rozwoju naszej parafii przeznaczamy co najmniej godzinę. Wierni nas zapraszają i często musimy dojeżdżać w odległe miejsca. Nazywam to prawdziwym spotkaniem, czasem dla siebie. Jest to niezwykle inspirujące.