W szczytowym momencie w sierocińcu Balachadi i na osiedlu Valivade mieszkało łącznie ok. 6 tys. osób, głównie kobiet i dzieci. Trafili tu po 1942 r. z Syberii. Od dziś we Wrocławiu wspominają swoją tułaczkę i gościnne Indie.
W stolicy Dolnego Śląska przez tydzień będzie trwał XIX Światowy Zjazd Polaków z Indii z lat 1942-1948. Spotkanie rozpoczęła Msza św. w kościele pw. NMP na Piasku pod przewodnictwem proboszcza, ks. Grzegorza Michalskiego. Następnie, w Hotelu Tumskim, w obecności ambasadora Indii w Polsce oraz Szefa Urzędu do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych Jana Józefa Kasprzyka, oficjalnie rozpoczęto kilkudniowe spotkanie.
Maria Krupa mówi o sobie "stara Indianka". Po wojnie osiadła w Anglii, w Manchesterze. - Mieszkałam na Wschodzie w miejscowości Wołkowysk k. Białegostoku. Miałam 8 miesięcy w 1941 r., gdy nas wywieźli. To było w czerwcu i zdaje się, że to była ostatnia wywózka. Mój tato był wtedy w więzieniu - opowiada. Gdy w ZSRR powstała Armia Polska gen. Władysława Andersa, na mocy porozumienia Sikorski-Majski rodziny żołnierzy i dzieci-sieroty zostały objęte amnestią i wyruszyły w ślad za wojskiem. - Pierwszy raz z ojcem zobaczyłam się w Pahlewi w Persji (obecnie Iran), gdy miałam blisko 2 lata. Dalej skierowano nas do Karachi (dzisiejszy Pakistan), a później do Valivade-Kolhapur, osiedla zbudowanego przez Hindusów - wspomina.
Wielu żołnierzy z Armii Polskiej gen. Andersa, po zakończeniu swojego szlaku bojowego, trafiło do Anglii. Tam również osiadł tato pani Marii. Wysłał list do swojej żony i córki, by nie wracali do Polski, w której rządzili już komuniści. - W Indiach mieszkaliśmy już wtedy 5 lat, do 1948 r. Wtedy tato ściągnął nas do Anglii. Rząd brytyjski nie miał zbyt wielkiego wyboru i musiał nas przyjąć.
Maria i Czesław Krupowie. Karol Białkowski /Foto Gość
M. Krupa w zjeździe uczestniczy z mężem Czesławem, który przebył trochę inny szlak. Z Syberii nie trafił do Indii, ale do Ugandy, gdzie przebywał również do 1948 r., a następnie trafił do Anglii. Tam się poznali i po kilku latach pobrali. Dziś mają 7 dorosłych dzieci. - W Manchesterze mamy dom polonijny, kaplicę i "polskiego" księdza. Dbamy o polską kulturę - opowiadają. Zaznaczają, że na zjazd światowy przyjechali pierwszy raz. - Spotkałam tu koleżankę ze szkoły, której nie widziałam od 1954 r., a która mieszka w USA - cieszy się pani Maria.