Od Brazylijczyków, a dokładnie od sztabu trenerskiego reprezentacji w piłce nożnej. Ta decyzja naprawdę zaskakuje.
Świat pokazuje coraz wyraźniej, że Bóg w sporcie nie jest potrzebny, że popełnił jakiś brutalny faul, więc trzeba go wyrzucić z gry. To, co jeszcze niedawno uznawane byłoby za absurd, dzisiaj może zostać przyjęte jako prawidłowa regulacja.
Rok temu media informowały o tym, że wielka potęga piłkarska Real Madryt usunie krzyż z herbu klubowego ze względu na sprzedaż swoich gadżetów na Bliskim Wschodzie.
„Musimy ostrożnie podchodzić do takich kwestii. W tym rejonie chrześcijański krzyż na produktach jest drażliwym tematem” - mówił Al-Mheiri z firmy Marka, która produkuje i sprzedaje pamiątki „Królewskich”.
Decyzję oficjalnie motywowano szacunkiem dla „wrażliwości kulturowej” mieszkańców państw, takich jak Zjednoczone Emiraty Arabskie, Arabia Saudyjska, Katar, Kuwejt, Bahrajn i Oman. Poza tym hiszpański klub miał zarobić na tym ok. 50 milionów euro.
Zresztą to nie pierwszy taki przypadek. Odwieczny rywal Realu - FC Barcelona - usunęła ze swego herbu krzyż św. Jerzego, aby bez problemu popularyzować swoje koszulki w krajach muzułmańskich.
I kolejny przykry przykład - francuski klub Paris Saint Germain również zmienił swój herb. Tym razem drażniącym świat arabski elementem był… symbol kołyski królewskiej. Rzekomo związany z dynastią, która brała udział w wyprawach krzyżowych. Przypomnijmy, że właścicielami PSG jest rodzina królewska z Kataru.
Teraz przed Mistrzostwami Świata w Piłce Nożnej w Rosji dochodzi do następnej kuriozalnej sytuacji, w której Bóg przeszkadza i jak uzasadniają decydenci: „może stać się źródłem napięć i konfliktów”.
Dlatego brazylijski sztab trenerski zabronił wspólnej modlitwy zawodników na boisku przed rozpoczęciem gry, a także w hotelu. Piłkarze reprezentacji muszą zrezygnować z praktykowanych dotychczas gestów religijnych. Trzeba przyznać, że akurat oni byli z tego znani i wykonywali je stosunkowo często.
Swojej wiary w Boga nie wstydzi się choćby Neymar - współczesny gwiazdor brazylijskiej ekipy. Ale przez lata wielu Latynosów okazywało na boisku wdzięczność Bogu. Pamiętam z dzieciństwa choćby Lucio (obrońca), czy Kakę (pomocnik) - to zawodnicy najwyższego formatu, którzy nie wstydzili się dziękować Bogu przy pełnych stadionach poprzez znak krzyża, spojrzenie w górę, modlitwę, czy napisy na koszulkach.
Decyzja trenera Canarinhos i jego współpracowników może szokować. Nigdy bowiem na światło dziennie nie wypłynął konflikt w drużynie z powodu czyjejś wiary w Boga. Nic nie wiem o tym, aby społeczeństwu przeszkadzał fakt, że niektórzy sportowcy zwracają się do Boga tuż przed, tuż po czy w trakcie rywalizacji.
Nie słyszałem także (a to na pewno rozeszłoby się w mediach), aby ktoś zmuszał innych do manifestowania wiary albo gestów religijnych, bo sam to regularnie robi.
Brazylijski związek piłki nożnej podkreśla, że nie interesuje się życiem prywatnym zawodników, jednakże od tej chwili występ na Mundialu oraz praca w zespole mają być „świeckie”.
To czysty zamach na wolność wyznania i wolność człowieka. Czy kogoś taki piłkarz krzywdzi? Czy to wpływa na jego grę? Jeśli już to sądzę, że jedynie pozytywnie.
Rozumiem, że ludzie niewierzący uważają, że można samemu w życiu wykreować rzeczywistość świecką (np. boisko) i religijną (np. kościół, czy dom). Ale w codzienności chrześcijanina nie ma takiego rozróżnienia. On jest wyznawcą Chrystusa zawsze, nie tylko prywatnie. Jako mąż, ojciec, kolega, ale i jako najlepszy napastnik na świecie. I dopóki nie zmusza innych różnymi sposobami do wiary, jej manifestowanie za pomocą gestów nie powinno nikomu przeszkadzać.
Czego boi się zatem brazylijski sztab? Bo ewentualne napięcia i konflikty nie mają tu uzasadnienia, co pokazuje historia wielu pokoleń sportowców otwarcie przyznających się do swojej religijności.
Mam nadzieję, że decyzja sztabu trenerskiego jednej z najlepszych reprezentacji futbolowych na świecie nie stanie się precedensem dla innych drużyn piłkarskich, czy innych ekip sportowych.
W tym kontekście przypomina mi się rozmowa z Piotrem Wyszomirskim, polskim bramkarzem piłki ręcznej, grającym obecnie w Bundeslidze. Kiedy zapytałem go, jaką wagę przywiązuje do takich gestów jak np. znak krzyża przy wejściu na boisku, odpowiedział, że dla niego to po prostu zawierzenie i oddanie się Panu Bogu przed meczem. Powiedzenie mu: „Panie, wszystko robię na Twoją chwałę”. I nie chodzi tylko o mecze, o pracę, ale także o najprostsze czynności dnia.
Bramkarz reprezentacji Polski od razu zastrzegł, że nie modli się np. o zwycięstwo swojej drużyny, bo nie o to chodzi w przenikaniu się takich płaszczyzn, jak wiara i sport.
„Nigdy się nie modlę o zwycięstwo lecz o zdrowie, o spełnienie Jego woli. Modlitwa to dla mnie rozmowa z Panem Bogiem, spotkanie z Nim, które mnie uspokaja, nie zaś wizyta z kartką próśb w ręku. Przed występami, szczególnie w reprezentacji, odczuwam stres, więc modlitwa staje się moim sposobem na radzenie sobie z nim. A staram się akceptować wszystko: zarówno wygraną, jak i przegraną.”
Czy więc prosty, ale dla kogoś bardzo ważny gest zwrócenia się do Boga może rodzić napięcia i konflikty?
Jeśli tak, to problem leży nie po stronie człowieka, który nie wstydzi się swojej wiary, ale ewidentnie w tej osobie, której przeszkadza coś, co przeszkadzać nie powinno.
Pan Bóg dostał czerwoną kartkę w Brazylii. I tutaj chyba jednak wypada krzyknąć: "Sędzia-kalosz!".