Nasze życie toczyło się w zwykłym kontakcie codziennym z ludźmi. Wspólnie planowaliśmy naszą pracę duszpasterską i wspólnie ją wykonywaliśmy. Aż przyszedł dzień 9 sierpnia 1991 roku.
- Wtedy spytałam o. Michała, czy coś mu zrobili terroryści, bo go przez chwilę straciłam z oczu. A on tylko kiwał głową i milczał. W tym momencie gwałtownie trzaskając drzwiami wszedł do samochodu dowódca towarzysz Jorge. Popatrzył na nas z gniewem i rozpoczął rzucanie wyzwisk - opowiadała s. Berta.
„Wy oszukujecie lud! Głosicie, że pokój można osiągnąć przez modlitwę i słowo Boże, a to jest oszustwo. Wszelki postęp można osiągnąć tylko przez rewolucję. Religia jest opium ludu. Wy go usypiacie i oszukujecie" - takie słowa wypowiadał wóz terrorystów.
Odpowiedział mu o. Michał Tomaszek: „Jeżeli jesteśmy w błędzie, to powiedzcie nam, na czym ten błąd polega”. Na dalsze zniewagi franciszkanin stwierdził: „Jeżeli błądzimy, to czemu nie powiedzieliście nam tego wcześniej, w tych wioskach wysoko, gdzie także byliście?”.
Terrorysta oświadczył: "Żądaliście, aby ludzie dawali wam swoje konie, żebyście jeździli na nich do wiosek".
"Przyjacielu, Pan Jezus także posługiwał się osiołkiem" - podsumował o. Zbigniew Strzałkowski.
- Tak sobie myślę, że gdyby o mnie chodziło, odpowiadałabym mocnymi słowami, w ostrym tonie, podobnie do napastników. Ale misjonarze zachowywali się spokojnie, z dużym szacunkiem dla rozmówcy. Ten czas przekleństw, wyzwisk i przesłuchania trwał ok. 40 minut, a mnie się wydawało, że to była cała wieczność - konstatowała peruwiańska siostra zakonna.
Potem samochód ruszył gwałtownie, ale po chwili stanął, bo kierowca zauważył zakonnice i spytał, co ta kobieta tutaj robi.
- Odparłam, że chce towarzyszyć ojcom. Nalegali kilka razy. W końcu o. Zbigniew spojrzał na mnie i powiedział: „Wyjdź”. Terrorysta wypchnął mnie bronią z samochodu. Przejechali na drugą stronę mostu. Jeden z nich wylał zbiornik benzyny na drewniany most i podpalił. Rzucono też granaty obok mostu, aby nikt nie próbował za nimi jechać - opisywała s. Berta.
Samochód zaczął się wspinać górską drogą. Zakonnica wróciła do parafii, żeby poszukać innych i naradzić się, co robić dalej. Kiedy tam rozmawiała z grupą młodzieży w ciemnościach, usłyszała kilka wystrzałów.
- Nie mogłam uwierzyć, że to się wydarzyło. Dzisiaj widzę, że można znaleźć wiele podobieństw między tą ostatnią drogą ojców Zbigniewa i Michała, a pasją Jezusa Chrystusa. Jezus został uwięziony po Ostatniej Wieczerzy, po Eucharystii, był wyzywany i przesłuchiwany przez oprawców, jak nasi misjonarze. Związali mu ręce, podobnie jak im. Jezusa wyprowadzili na wzgórze Golgoty, także misjonarzy wyprowadzono na wzgórze powyżej cmentarza - porównywała s. Berta.
Zaznaczyła, że młodzi kapłani z Polski oddali swoje życie za ludzi w Peru. Dzisiaj papież Franciszek prosi, żeby duszpasterze mieli zapach swoich owieczek, czyli byli blisko ludzi. I misjonarze z Pariacoto też mieli zapach ludzi z gór.
- Mieszkańcy często gotują na ognisku i franciszkanie pachnieli często dymem. Ojciec święty prosi, też abyśmy pracowali na peryferiach świata. Zbigniew i Michał udali się w odległe dla siebie rejony, by szanując kulturę i zwyczaje tubylców, razem nimi modlić się i być wśród nich. Oni zginęli, ponieważ byli przeszkodą dla terrorystów do realizacji swojej ideologii. Możemy tych męczenników prosić o wstawiennictwo w modlitwie o pokój i o zaprzestanie terroryzmu - podsumowała s. Berta Hernandez.