Jak to się dzieje, że cała Polska dziś kultywuje coraz śmielej pamięć o... ogromnym horrorze? Wojenną masakrę Warszawy, ogromną tragedię, którą urządzili nam Niemcy i po części Sowieci określamy jako 63 dni chwały. Paradoks?
To powstanie jest nie tylko warszawskie. Ono już od jakiegoś czasu jest nasze, ogólnopolskie - i wrocławskie, i gdańskie, i katowickie...
Wydaje się, że o tym niepodległościowym zrywie w stolicy powiedziano już praktycznie wszystko. Można wyselekcjonować kilka lub kilkanaście stanowisk współczesnych Polaków. Od bezwiednego, bezrefleksyjnego zachwytu, wywodzącego się może i z pewnej mody na patriotyzm, po ostrą krytykę decyzji o zbrojnym wystąpieniu w beznadziejnej sytuacji. A między tymi postawami rozwija się szeroka gama innych, z różną domieszką białego i czarnego. Odcieni można mnożyć w nieskończoność.
Sądzę, że nasza ocena powstania jest też pewnym odzwierciedleniem naszego życia, wartości, którymi się kierujemy, decyzji, które sami na co dzień podejmujemy. Spojrzenie na te 63 dni działa trochę jak lustro. Rozlicza nas przed sobą. Wielu zapewne sobie zadało pytanie, które pozostanie już zawsze bez jednoznacznej odpowiedzi: a czy ja bym stanął do walki? Nawet jeżeli odpowiadasz (obojętnie czy tak, czy nie), do końca nie wiesz.
Dlatego marzy mi się, by wszystkie postawy wobec powstania warszawskiego łączył szacunek do podjętej decyzji przez tych młodych w większości warszawiaków. Jakie były skutki - wiemy, choć i co do tego też bywają ogromne rozbieżności. Bo skutki to nie tylko liczba zabitych i tych, co przeżyli oraz ilość zniszczonych kamienic. To późniejsze postawy Polaków, następnych pokoleń, to wartość słów i wspomnień od tych, którzy ocaleli, nauka, która płynie z historii. Odbierana pozytywnie, czy negatywnie - punkt widzenia znowu zależy od punktu siedzenia.
Powstanie potrafi nas podzielić po tych 74 latach. I pewnie po 150 będzie podobnie. To mają do siebie wielkie wydarzenia w historii narodów.
W ciągu kilku ostatnich lat miałem okazję rozmawiać z kilkunastoma powstańcami. Nie były to wizyty na 10-15 minut, ale często 2-3 godzinne opowiadania, a czasem łącznie uzbierałaby się i cała doba rozmów.
Nigdy nie szedłem na spotkanie z przekonaniem, że oto zaraz wysłucham żyjące ideały, bohaterów z "supermocą". Zawsze (!) okazywało się, że owszem charakteryzuje ich "supermoc", jednocześnie tak bardzo ludzka i potrzebna dzisiaj: wielka pokora.
Nigdy nie ujrzałem nawet sekundy samozadowolenia, że przyszedł w końcu czas, kiedy docenia się ich bohaterstwo (oni nawet wzbraniają się tak określać ich walkę, myślą w kategoriach obowiązku, zadania, wyzwania życiowego). Nigdy nie usłyszałem nawet pół słowa satysfakcji, że ich nareszcie zauważono, jako osoby zasłużone. Jeśli pojawiała się jakaś satysfakcja, to z faktu, że pamięć i świadomość w narodzie rośnie. Szczególnie wśród młodych ludzi.
Kwestię ich odwagi, poświęcenia zawsze zgrabnie i szybko w swoich opowieściach omijali. Jakby chcieli pokazać, że nie to jest w ich historii najważniejsze. Nie zachęcali, by chwytać dziś za karabin, by szukać konfrontacji. Gdyby mieli wybór, woleliby bez wyjątku tego uniknąć, a dziś mówią: „oby was to nie spotkało”.
I tłumaczą spokojnie, że Polska Walcząca nie oznacza teraz walki z bronią w ręku na śmierć i życie ("Wystarczy, że my stanęliśmy przed tą straszną rzeczywistością"). Oznacza walkę o tę samą stawkę co kiedyś. O ideały: Bóg, honor, ojczyzna, ale innymi metodami. W innej formie. Swoim życiem, swoim świadectwem, swoim wyborem, może czasem na pozór przyziemnym, bo codziennym, ale w życiowym rozrachunku kluczowym.
Jeden w powstańców powiedział do mnie kiedyś: „Wie Pan, ja nie byłbym taki pewien, czy dzisiaj jest tak po prostu łatwiej być oddanym ojczyźnie Polakiem. Nasze dni próby polegały na chwyceniu za broń. Ale czy można powiedzieć z całą pewnością, że to okazało się trudniejsze od współczesnego utrzymania wierności hasłu: Bóg, honor, ojczyzna?”. I nie mówił tego z grzeczności, czy kurtuazji.
To takie dziwne. Jak to się dzieje, że cała Polska dziś kultywuje coraz śmielej pamięć o... ogromnym horrorze? Wojenną masakrę Warszawy, ogromną tragedię, którą urządzili nam Niemcy i po części Sowieci określamy jako 63 dni chwały. Paradoks.
Nie do końca. Ten paradoks da się właściwie zrozumieć jedynie patrząc tak, jak oni, powstańcy warszawscy. Kategoriami wartości ponadczasowych. Duchem nie z tej ziemi. Gdzie na pierwszym miejscu stoi bezwzględnie i nieprzypadkowo Bóg.
Wtedy oddamy im samym coś więcej niż szacunek. Nie zatrzymamy się na minucie hołdu raz w roku. Oddamy im swoją pamięć, serca i zaangażowanie. Przekazując ich bogatą spuściznę na co dzień. Choćby zaczynając od przykładu codziennego życia. Na tym polega bohaterstwo tych ludzi.