Podczas wrocławskich obchodów 74. rocznicy wybuchu powstania warszawskiego jeden z jego uczestników wspominał 63 dni heroicznej walki.
- Kiedy zbliża się godzina W, zwalniają samochody, zatrzymują się przechodnie, goreją serca tych, którzy pamiętają o tym heroicznym zrywie niepodległościowym, o tym, którzy wtedy zginęli z nadzieją w sercu o wolną Polską - mówił wicewojewoda dolnośląski Kamil Krzysztof Zieliński.
Przypomniał on postać Józefa Szczepańskiego ps.”Ziutek”, który w 1939 roku obronił maturę, a zginął 10 września 1944 roku po długiej powstańczej walce.
- 22-latek z potrzeby serca kreślił ręką wiersze, pisał do mamy, że idzie walczyć, że może nie wróci. To było pokolenie żołnierzy - spadkobierców powstania styczniowego i legionistów. Jesteśmy zobowiązani by pamiętać i oddać hołd, bo jesteśmy potomkami powstańców warszawskich - oświadczył Zieliński.
Wojciech Adamski wiceprezydent Wrocławia zacytował w swoim krótkim przemówieniu słowa Wandy Traczyk-Stawkiej: „My nie chcieliśmy umierać na kolanach”.
Jednak najbardziej wzruszającym przemówieniem były słowa samego powstańca warszawskiego, mieszkającego we Wrocławiu - Stanisława Wołczaskiego ps. "Kazimierz".
- Upamiętniamy dziś heroiczną walkę żołnierzy-ochotników Polskiego Państwa Podziemnego i, co trzeba podkreślić, ludności stolicy. Do walki stanęło 37 tys. powstańców i milionowe miasto! Dlatego powstanie, które było obliczone na 3 dni, trwało ponad dwa miesiące - opowiadał członek Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej.
Zaznaczył, że to mieszkańcy gasili pożary, ewakuowali walące się domy, budowali barykady, odgruzowywali zasypanych, opiekowali się sierotami i osobami starszymi, chowali poległych. A było ich średnio 2300 dziennie wśród ludności cywilnej.
Kombatant przypomniał przypomniał, że w ciągu powstania zginęło ok. 180 tysięcy cywilów z tego 40 tysięcy w dniach 3-5 sierpnia na Woli i Ochocie.
- Niemcy wyprowadzali starszych, dzieci, mężczyzn, kobiety i rozstrzeliwali. A potem ciała polewali benzyną i palili. Żeby stanąć do walki z niemieckim najeźdźcą trzeba było przeżyć 5 lat okupacji: łapanki, rozstrzeliwania na ulicach, wywózki, głodowe racje żywnościowe, limitowane światło - tłumaczył S. Wołczaski.
Ale, jak stwierdził, w tym piekle tliło się niewielkie choć wyraźne światełko.
- Nie było podwórka w okupowanej Warszawie, gdzie nie stałaby kapliczka. Dozorca zamykał o godzinie policyjnej bramę i natychmiast schodzili się mieszkańcy. Modlili się w dwóch sprawach: o przeżycie i o szybki koniec wojny. Powstanie było walką o wolną, niepodległą, suwerenną i demokratyczną Polskę - podsumował Stanisław Wołczaski.