Jak odnosić się do osób chorych? Czym się różni pocieszenie od "pocieszactwa"? Wyjaśniał o. Piotr Kwoczała OFM podczas kolejnego kinowego pokazu specjalnego, organizowanego przez redakcję "Gościa Wrocławskiego".
Podczas kolejnego pokazu specjalnego w ramach cyklu „Do kina z Gościem” czytelnicy „Gościa Niedzielnego” obejrzeli włoską komedię „Mam przyjaciół w niebie”.
Tradycyjnie seans poprzedziło wystąpienie zaproszonego prelegenta. Tym razem dał świadectwo – i udzielił niezwykłej lekcji, jak odnosić się do chorych – o. Piotr Kwoczała OFM.
Franciszkanin od kilku lat posługuje jako kapelan hospicjum. Film „Mam przyjaciół w niebie” widział już w wersji włoskiej, zna także okoliczności jego powstawania. Okres zdjęciowy bardzo mocno wpłynął na samego reżysera i aktora grającego główną rolę.
– Opatrzność Boża wiedziała, by na komedię zaprosić franciszkanina. Jak jest franciszkanin, to zawsze jest komedia. Ludzie, gdy na nas patrzą, mają różne skojarzenia i doszukują się różnic. Np. jaka jest różnica między kaszanką, a franciszkaninem? Kaszanka też brązowa, ale związana u góry i na dole, my tylko w środku – rozpoczął z humorem o. P. Kwoczała.
Przygodę z hospicjum zaczął jako kapelan 8 lat temu, ale Pan Bóg przygotowywał go już wcześniej, jeszcze kiedy pracował we Włoszech.
– Pierwsza moja myśl, gdy się dowidziałem o pracy w hospicjum: „No, Piotrusiu, staruszku, masz sześćdziesiątkę na karku, emerytura, pójdziesz tam raz na jakiś czas i tyle”. Nie miałem pojęcia o pracy w hospicjum. Teraz przebywam tam prawie nieustannie, a czasem wracam do klasztoru do moich współbraci – opowiadał franciszkanin.
Jak dodał, prawie 90 proc. posługiwania w hospicjum to słuchanie. Trafiają tam ludzie z różnych stron i każdy ma swoją historię, a pragnie po prostu być wysłuchanym.
– Chorzy potrzebują na początek zaufania. Dobrze jest mieć różne środki, by je wzbudzić. Nie wychodzić od razu z kolokwializmami czy jakimś specjalnym występem. Ma to być spotkanie człowiek – człowiek. Lubię zabierać do nich swoją gitarę. Czasem i zafałszuję. Wtedy widzą, że jestem normalny, też się mylę – mówił franciszkanin.
Zwrócił uwagę na to, że chorzy wiele odpowiedzi i rozwiązań znajdują sami, wystarczy ich tylko czasem do tego sprowokować.
– Bardzo wiele daje obserwacja. Chorzy potrafią wiele nauczyć. Ważne jest podczas spotkań, by unikać tzw. „pocieszactwa”. To zupełnie co innego niż pocieszenie, którego chory potrzebuje – tłumaczył kapłan.
Podał przykłady pocieszactwa:
– Tak jakoś wiecie, czuję, że zbliża się mój koniec... – stwierdza chora kobieta. – Co ty mówisz mamo! Ty będziesz żyć jeszcze 100 lat! Tu masz jogurt, on ci pomoże. Nie opowiadaj nam takich rzeczy – odpowiada rodzina.
– Potem ta kobieta zwierza mi się, że nawet najbliżsi nie chcą jej słuchać. Posłuchaj, to może zaboleć, ale posłuchaj – radził o. Piotr.
Inny przykład:
– Co ty tam opowiadasz z twoją chorobą. Ty wiesz, jak mnie wczoraj ząb łupał? – I opowieść o swoich dolegliwościach.
– Często ludzie nie robią tego ze złej woli, ale źle pojmują empatię, współodczuwanie choroby. Nie pojmują do końca sytuacji tego drugiego i mówią, co im ślina na język przyniesie – stwierdził prelegent.
I przytoczył kolejny przypadek niestosownego zachowania:
– Słuchaj mamo, ty wiesz jak tu trudno przyjechać? Tramwaj się spóźnił, a tu mróz. Tak zmarzłem. Masakra! – mówi syn do ciężko chorej matki.
– Budujemy u chorego niepotrzebne poczucie winy. Bo on nie odbiera tego tak, jak mówca. Że wizyta wypływa z miłości. Tylko bierze to do siebie, że jeszcze z powodu jego choroby ktoś musi znosić nieprzyjemności – wyjaśniał franciszkanin.
Jak stwierdził, bardzo dobrym nauczycielem stała się dla niego choroba nowotworowa.
– Zdiagnozowano u mnie nowotwór złośliwy. Mam przerzuty. Dzięki temu jestem wśród chorych, kiedy przyjmuję chemioterapię w szpitalu. Cudowne środowisko, cudowni ludzie. Inna perspektywa – mówił o. Piotr.