Jezus byłby tutaj z nami na tej scenie - stwierdził podczas Marszu Równości Konrad Imiela. I na drugi dzień Jezus mu odpowiedział w Ewangelii.
Ulicami Wrocławia przeszedł 10 MarszRówności. Nie będę się skupiał na tym, dlaczego, ile osób i kto. Wiadomo, że chodzi o społeczność LGBT, LGBTQ, LGBTQ+ czy jakoś tak.
I pewnie nie poruszyłbym tematu tego wydarzenia, gdyby nie parę słów, które padły publicznie ze sceny. Do uczestników pochodu przemawiał bowiem Konrad Imiela, dyrektor wrocławskiego Teatru Capitol, który w przypływie duchowego uniesienie (jak mniemam) stwierdził:
Jezus byłby tutaj z nami na tej scenie. A czarne bilbordy są do dwudziestu razy mniej skuteczne niż miłość.
Od razu zaznaczę - nie znam religijności pana Imieli, ale po tych słowach mogę się domyślić, jakie prezentuje do religii podejście, a przynajmniej, jaką ma znajomość Pisma Świętego.
Dyrektor Capitolu nawiązał w swojej wypowiedzi do obecności Krucjaty Różańcowej, która przygotowała kontrmanifestację obok Marszu Równości oraz do jeżdżących po mieście banerach, które informują: „Stop pedofilii. Pedofilia występuje do 20 razy częściej wśród homoseksualistów”.
Czy Jezus zatem szedłby w Marszu Równości? Być może i by się wybrał, ale z pewnością nie po to, żeby machać kolorową chorągiewką i cieszyć się manifestacją.
Poszedłby tam zapewne, aby przekazać ludziom słowa, które wypowiedział dzień później w Ewangelii podczas niedzielnej Mszy świętej. Może przypomnę, bo nie wiem, czy pan Konrad Imiela słyszał.
Lecz na początku stworzenia Bóg stworzył ich jako mężczyznę i kobietę: dlatego opuści człowiek ojca swego i matkę i złączy się ze swoją żoną, i będą oboje jednym ciałem. A tak już nie są dwojgiem, lecz jednym ciałem. Co więc Bóg złączył, tego niech człowiek nie rozdziela.
Natomiast chwilę wcześniej słyszymy w pierwszym czytaniu Liturgii Słowa:
[…] mężczyzna powiedział: "Ta dopiero jest kością z moich kości i ciałem z mego ciała! Ta będzie się zwała niewiastą, bo ta z mężczyzny została wzięta". Dlatego to mężczyzna opuszcza ojca swego i matkę swoją i łączy się ze swą żoną tak ściśle, że stają się jednym ciałem.
Odpowiedź Jezusa chyba nie wymaga dalszej analizy. Może dobrze, że jednak nie kroczył w marszu.
A pan Imiela niech lepiej już nie wyciera sobie gęby Jezusem i religią, szczególnie publicznie, zapewne wiedząc doskonale, jaki Kościół, a zatem i sam Jezus, a zatem i sam Bóg, ma stosunek do pojmowanej przez manifestantów równości, homoseksualizmu, małżeństw jednopłciowych itd.
Na pocieszenie dodam, że zgadzam się z drugim stwierdzeniem dyrektora Capitolu. Miłość jest skuteczniejsza niż czarne bilbordy, ale miłość nie polega na robieniu wszystkiego, co nam się podoba i co wymyślimy, na zgadzaniu się na wszystko i poklepywaniu po plecach.
I może tutaj warto zacytować bliskiego przyjaciela Jezusa, człowieka, nazywanego Apostołem Pogan (czyli nas), w temacie swobody obyczajów.
Wszystko mi wolno, ale nie wszystko przynosi korzyść. […] ciało nie jest dla rozpusty, lecz dla Pana, a Pan dla ciała. […] Czyż nie wiecie, że ciała wasze są członkami Chrystusa? Czyż wziąwszy członki Chrystusa, będę je czynił członkami nierządnicy? Przenigdy! Albo czyż nie wiecie, że ten, kto łączy się z nierządnicą, stanowi z nią jedno ciało? Będą bowiem – jak jest powiedziane – dwoje jednym ciałem. […] Strzeżcie się rozpusty! Bo czyż jakikolwiek grzech popełniony przez człowieka jest poza ciałem? Lecz kto grzeszy rozpustą, przeciwko własnemu ciału grzeszy.
Ktoś powie, a co to obchodzi uczestników Marszu Równości? Nie muszą być wierzący i słuchać św. Pawła. Oczywiście. Ale wmawianie sobie, że Jezus dołączyłby do kolorowej manifestacji to już wyraźne naginanie rzeczywistości.