I kto by się spodziewał, prawda? Festiwal odwoływania marszów trwa. W jednej z głównych ról oczywiście Wrocław.
Niestety, ale spełnia się jeden z najgorszych scenariuszy na obchody 100. rocznicy odzyskania niepodległości, czyli wojna polsko-polska. Najpierw przez kilkanaście miesięcy od lewa do prawa trąbili, że to wyjątkowy czas, że jedność, że naród, że Polska jest najważniejsza. Że obojętnie, czy popierasz takich czy owakich (i nie tylko o politykę chodzi) - ważne, że razem możemy cieszyć się z czegoś wielkiego, wspólnego.
Ta narracja naprawdę ujmowała i dawała nadzieję (w zależności od stopnia optymizmu w organizmie, a może naiwności), jednak w miarę upływu czas wypychała ją inna. I już prawie wypchała.
Możemy dziś powiedzieć, że wojna polsko-polska wybuchła. Padły pierwsze strzały, są już pierwsze ofiary. Sądzę jednak, że najmocniejsze działa zostawiono na potem. Wielkie narodowe i niestety żenujące kino przed nami.
Wrocław jest sztandarowym przykładem tego konfliktu. Rafał Dutkiewicz wraz z prezydentem-elektem Jackiem Sutrykiem zadecydowali o odwołaniu Marszu Polski Niepodległej, który miał przejść przez stolicę Dolnego Śląska wieczorem 11 listopada. Z analiz, jakie przeprowadzili wraz z policją, wynika, że jednak istnieje za duże ryzyko prowokacji i niebezpiecznych sytuacji.
Z jednej strony mamy zatem władzę samorządową, która deklaruje tolerancję i akceptację dla wszystkich wrocławian, która walczy o konstytucję i prawa w niej zawarte tak mocno, że zaczyna je sama wypaczać i dostosowywać do swoich poglądów.
Podobają mi się słowa p. Ilony Gosiewskiej, prezes stowarzyszenia „Odra-Niemen”, osoby doświadczonej, która zjadła zęby na budowaniu świadomości patriotycznej, upowszechnianiu najnowszej historii Polski i organizowaniu wszelkiego rodzaju wydarzeń społeczno-kulturalnych o wymiarze patriotycznym.
Na wolności zgromadzeń osadza się też demokracja. W latach 80-tych w ramach działania w Niezależnym Zrzeszeniu Studentów, w bardzo szerokiej przestrzeni poglądów, o tej wolności mówiliśmy wszyscy. Dziś ta wartość staje się narzędziem politycznym. […] Zakaz zgromadzeń nie ma nic wspólnego ze społeczeństwem obywatelskim, dla rozwoju którego od lat działam, a o które wszystkie siły polityczne ponoć mocno dbają.
Z drugiej strony stoją organizatorzy marszu - zapienione środowiska narodowe, kibicowskie z Piotrem Rybakiem i Jackiem Międlarem na czele. Prowokatorzy, skandaliści, choć, niestety, dla niektórych bohaterowie. Postacie kontrowersyjne, które w przestrzeni publicznej nie przebierają w słowach, a każdego, kto się z nimi nie zgadza, określają mianem Żyda, masona, mendy lewackiej (słowa Piotra Rybaka w kierunku Rafała Dutkiewicza) itp.
Policja podkreśla, że już niejednokrotnie dochodziło do ostrych starć podczas takich marszów we Wrocławiu. Nie da się ukryć, że nie brakowało prowokatorów oraz środowisk negatywnie nastawionych do maszerujących ludzi, co szybko doprowadzało do eskalacji emocji.
I tak te dwie strony się ścierają ze sobą właściwie od lat. Naiwni ci, którzy myśleli, że w 100-lecie niepodległości będzie inaczej. Jedni odwołują marsz, bo w ich odczuciu jest nieodpowiedni. Drudzy się odwołują sądownie od tego ruchu zapowiadając od razu, że bez względu na decyzję sądu i tak przejdą przez ulice Wrocławia.
Nie brakuje oczywiście określeń, które urągają debacie publicznej. Tak to można radośnie celebrować niepodległość. Ani jedna, ani druga strona nie potrafi zrozumieć, że nie ma monopolu na formę świętowania.
Wielu ludzi zapewne chciało w spokoju przejść przez Wrocław wieczorem 11 listopada. Podobnie jak w Warszawie. Niestety, u nas organizatorzy nie wzbudzili wystarczającego zaufania. I w sumie trudno się dziwić, patrząc na ich poprzednie czyny (np. spalenie kukły Żyda), z drugiej strony włodarze miasta (teraz przez chwilę mamy ich aż dwóch) ewidentnie przyznają prawo wolności swojemu światopoglądowi, odbierają je tym, którzy im się nie podobają.
Może trzeba było wcześniej porozmawiać, ustalić, może wyjść z propozycją, aby zapobiec? Ale kto pierwszy? I dlaczego ja? Właśnie na tym polegałaby wyjątkowa postawa w tym wyjątkowym roku. I nawet jeśli druga strona odrzuca naszą wyciągniętą rękę - próbowaliśmy. Tutaj widać doskonale, że prób nie było.
Tak przyszedł 11 listopada. Ostateczne rozstrzygnięcie, kluczowa bitwa w wojnie polsko-polskiej.
A między jedną a drugą linią wojska stoi mnóstwo ludzi, którzy się temu przyglądają. Ja też tam stoję i nie widzę dla siebie miejsca ani w jednym, ani w drugim mundurze.