Pracowała z takimi ludźmi jak Flavio Briatore, Leonardo DiCaprio, Paris Hilon, czy Tina Turner. Ale postanowiła zostawić wszystko i pojechać do sióstr zakonnych do Medjugorie.
Urodziła się w Warszawie 35 lat temu. Tam przeżyła 16 lat. Później wyjechała do Włoch, gdzie mieszkała do 28. roku życia. Potem przybyła do Medjugorie i mieszkała z siostrami zakonnymi. Od 4 lat jest mężatką i narzędziem Pana Boga, by przekazywać Jego wiadomości.
- Gdy miałam 10 lat jeden facetów mamy. już po śmierci taty, dobrał się do mnie. Potem przeszłam próby samobójcze. Wylądowałam w szpitalu, z którego potem uciekłam - opowiadała w auli Papieskiego Wydziału Teologicznego Anna Golędzinowska podczas 34. Ogólnopolskiego Forum Młodych.
I tak uciekała przez parę lat. Jako 16-latka poznała osoby, które zaproponowały jej pracę gwiazdy w Mediolanie. Gdy wyjechała, zamknięto ją w garażu i kazano pracować jako prostytutka. Jeden z mężczyzn ją zgwałcił. Ale ostatecznie udało jej się uciec.
- Ja dzisiaj nie czuję się ofiarą i to mi daje siłę w życiu. Myślę, że wiele razy cierpienie może być szczęściem. I mówię wam, można wszystko przebaczyć - stwierdziła prelegentka.
W końcu udało jej się dotrzeć do Mediolanu. A tam czekały na nią pieniądze, okładki gazet, narkotyki, imprezy, prywatny samolot, osobista ochrona.
- Zmieniałam chłopaków jak rękawiczki. Miłość aż do śmierci, która trwała miesiąc. A czasem były trzy miłości na raz. Takie aż do śmierci oczywiście. Nie szanowałam siebie i nie kochałam siebie. Latałam z narzeczonym do Saint Tropez i Monte Carlo. Ale on powiedział mi kiedyś, że może mi wszystko dać, oprócz miłości. I to mnie dotknęło - wspominała kobieta.
I podkreślała, że kiedy masz wszystko, brakuje ci najbardziej miłości. Anna zaczęła wpadać w depresję. Na czworaka chodziła po domu szukając w szparach podłogi kokainy, bo może spadła tam wieczór wcześniej podczas imprezy.
- Długo nie znajdowałam pokoju w sercu. Aby zabić pustkę, sięgałam po narkotyki. Nie wiedziałam nic o Kościele, a na widok księży dostawałam wysypki -określiła A. Golędzinowska.
Najpierw wylądowała u buddystów, potem u ewangelików. Czegoś jej tam jednak brakowało. Czego? Maryi. Któregoś dnia jej historia została opowiedziana pewnemu wydawcy - Diego i on chciał wydać o niej książkę, ale powiedział, że musi najpierw pojechać do Medziugorie.
- 10 godzin w samochodzie. Diego odmówił ze 150 różańców, a ja myślałam że umrę. Proponował mi modlitwę, wtedy udawałam, że śpię. A naśmiewałam się już na miejscu, że Medziugorie to jeden wielki biznes, że ja tu nic nie poczułam i nic nie przeżyłam - oświadczyła Anna Golędzinowska.
Jak określiła, Diego mówił z takim pokojem, który ją „wnerwiał”. Jak ktoś spotkał prawdziwego Jezusa, to wie, o czym mowa. „Ania, Ty jeszcze nie wiesz, ale twoje serce już się zmieniło” - stwierdził wydawca. Polka pomyślała wtedy: „Co za czubek”.
Diego zachęcił ją do wchodzenia pod górę Drogą Krzyżową. Tam usłyszała głos. Nie jakiś szczególny, którego inni nie słyszą, ale taki, który może usłyszeć każdy z nas: „Dopóki nie wejdziesz na górę, nie dowiesz się, po co tu przyjechałaś”.
- Kiedy weszłam na górę w końcu, padłam przed krzyżem na kolana i zaczęłam się modlić. Nie potrafiłam nawet zdrowaśki, ale słowa same mi wychodziły z ust. A ten głos kontynuował: „Musisz przebaczyć tym wszystkim, którzy zrobili ci krzywdę”. I wybaczyłam - opowiadał zaproszony gość.
Jej serce zrobione z kamienia rozwaliło się na tysiąc kawałków i poczuła ulgę. Zaczęła płakać. Zrozumiała, że każdy z nas potrzebuje kogoś, kto nas będzie kochał i poda nam rękę, kiedy upadniemy.
- Wróciłam na rok do Mediolanu, choć nie chciałam. Moi znajomi patrzyli na mnie jak na wariatkę. Poszłam na Mszę i usłyszałam Ewangelię o św. Tomaszu, który włożył ręce w rany Jezusa i uwierzył. A błogosławieni ci, którzy nie widzieli, a uwierzyli - wspomina Golędzinowska.
Któregoś dnia zostawiła wszystko. Dom, samochód, narzeczonego. A pracowała z takimi ludźmi jak Flavio Briatore, Leonardo Di Capio, Paris Hilon, Tina Turner. Ale postanowiłam pojechać do sióstr zakonnych do Medziugorie.
- Znajomi mnie pytali, co tam robię? Odpowiadałam prawdę: chodzę na Mszę, obieram ziemniaki i daję jedzenie kurom. Myśleli, że sfiksowałam - mówiła Anna.
Informowała, że obecnie we Włoszech ludzie boją się mówić, że są wierzący, bo mogą zostać opluci, zwyzywani. Polska jest jednym z niewielu krajów, w którym można się do tego przyznać bez problemu.
- Umieramy z pełnym brzuchem, ale umieramy głodni. Jeżeli się sycimy ciałem Jezusa, któregoś dnia możemy umrzeć z pustym brzuchem, ale nie będziemy głodni - konstatowała prelegentka.
Zachęcała, by po tym spotkaniu wziąć do ręki telefon i zadzwonić do jednej osoby, z którą nie rozmawiamy, by ją przeprosić i wybaczyć. Przebaczenie działa najmocniej w tym, który przebacza, nie w tym, któremu przebaczamy.
- Wyzbywamy się zła, nienawiści, śmieci, które zalegają w naszym sercu. Nie ma innej drogi, żeby się uwolnić od cierpienia, niż przebaczenie - tłumaczyła A. Golędzinowska.
Od 2011 roku dostała wielką łaskę życia w czystości. Nikt w to nie wierzył. Jak opisuje, myśleli, że to „lans” do jej książki. Wkrótce założyła we Włoszech ruch czystych serc.
- Zachęcam was do dwóch rzeczy - przebaczenia i do czystości - podsumowała Anna.