Nowy numer 11/2024 Archiwum

Znowu ten cały cyrk

Potrafię sobie wyobrazić te pełne frustracji wypowiedzi tuż przed Bożym Narodzeniem, że znowu Adwent "przeleciał mi przez palce". Tyle było oczekiwań, tyle planów i postanowień... Co zostało?

Dzisiaj, może po raz kolejny zaczynając jeszcze raz od nowa, można zrobić coś, co sprawi, że w dniach świąt Narodzenia Pańskiego spojrzymy na te 23 dni jako na dni pełne niezmarnowanej szansy. Szansy, która pomoże nam przygotować się oczywiście do świętowania Bożego Narodzenia, ale również pomoże czuwać i modlić się cały czas.

Przecież Jezus zapowiada nieznaną nam datę Jego powtórnego przyjścia. Przecież dla każdego z nas chwila śmierci jest nieznana - to może być już za chwilę, pomimo że jestem jeszcze młody. Przecież Pan już przychodzi - w "tu i teraz" naszej codzienności. Świętowanie Bożego Narodzenia i przeżycie Adwentu może być zatem wieloaspektowe. Po pierwsze - Bóg przyszedł na ziemię ponad 2000 lat temu i misterium paschalne już się dokonało - JEST CO ŚWIĘTOWAĆ. Pan zapowiedział powtórne przyjście - JEST CO ŚWIĘTOWAĆ. Pan jest cały czas wśród nas, w swoim Kościele - JEST CO ŚWIĘTOWAĆ.

Pomimo że jest niesamowita okazja do świętowania, jak zostało to przed chwilą zauważone, i tak nie braknie narzekania - nazwijmy to - narzekania na święta. Może komuś się wyrwie, pomimo że jest praktykującym katolikiem: "Znowu te święta, znowu to zamieszanie, ten cyrk, to wszystko... Po co to?". A może neopoganie tak hucznie świętują te dni, może nawet huczniej od praktykujących katolików, że zdało nam się, że to ich święta, a my się tylko do nich "na gapę" dołączamy...

Odpowiedzi na pytanie: "Po co to świąteczne zamieszanie?" udzielają nam Izraelici czekający na Mesjasza. Oni są dla nas jednymi z adwentowych przewodników. Dlaczego? Bo oni wiedzieli, że potrzebują kogoś, kto ich uratuje, kogoś, kto będzie ich wyzwolicielem, jak za dawnych lat w Egipcie. Oczekiwali zatem na Mesjasza i podnosili głowy w górę... "Kiedyż On przybędzie?".

Skąd oczekiwanie i tak wielka nadzieja? Zagrzewali ich do tego prorocy. Już w I niedzielę Adwentu słyszymy mowę pocieszenia pełną ufności, którą wygłasza Jeremiasz. Prorok wypowiadał te słowa ok. 587 roku przed Chrystusem, wtedy, gdy Jerozolima zaczęła przechodzić w ręce nieprzyjaciół: "Oto nadchodzą dni - wyrocznia Pana - kiedy wypełnię pomyślną zapowiedź, jaką obwieściłem domowi izraelskiemu" (w. 14).

My, ludzie żyjący tu i teraz, nie zrozumiemy Bożego Narodzenia, nie zrozumiemy zachęty Jezusa do czuwania i ciągłego modlenia się, oczekiwania na Niego, uznania Jego obecności w Kościele - w sakramentach, jeżeli nie podniesiemy głów w górę, jeżeli nie powiemy, że Go potrzebujemy, jeżeli nie uznamy, że potrzebny jest nam prawdziwy wyzwoliciel z naszej nędznej sytuacji egzystencjalnej, do której może należeć przede wszystkim brak sensu życia, brak widzenia prawdziwego szczęścia. Za tym wszystkim idzie temat grzechu. Po co ktoś ma mnie wyciągać z grzechu, ratować, odkupić, zbawić, skoro nie uznaję mojego grzechu? Po co mi Wyzwoliciel, kiedy nie uznaję więzienia i pułapki, w których się znalazłem?

Oto recepta na dobry Adwent i na dobre świętowanie Bożego Narodzenia. Tę receptę dają nam Izraelici będący w trudnej sytuacji. Receptą jest uznać swoją beznadziejną sytuację, uznać swój grzech. Wyrazić to słowami: "Potrzebuję, Boże, Twojego przyjścia, potrzebuję Twojego wcielenia, tego, żebyś był przy mnie, w mojej codzienności".

Liturgia słowa Bożego już od początku Adwentu pomaga nam z odnowioną odwagą zrozumieć to, co wydarzyło się na krzyżu dla naszego zbawienia. Jeżeli pycha zwycięża i powie ktoś, że grzechów nie ma, że Bóg ze swoją łaskawą pomocą jest mu niepotrzebny, to świętowanie Bożego Narodzenia rzeczywiście może być pozbawione sensu. Chyba że dla kogoś pełnym sensem świąt są kolorowe lampki i magiczny zapach potrawy - coś ulotnego, przemijającego, coś, co i tak nie uratuje od zmierzania ku nicości (a z tym wiąże się ciągły brak sensu życia, ciągłe poszukiwanie szczęścia w gąszczu ulotnych namiastek i ułud szczęścia).

Istotnym warunkiem zbawienia jest zatem uznanie swojej grzeszności. Czujność, do której zachęca Jezus, oznacza także staranny rachunek sumienia, dzięki któremu można dostrzec, co oddala mnie od miłości Boga. Jezus przestrzega przed grzechami, które obciążają serce i odciągają od oczekiwania na Jego przyjście.

Człowiek, który jest sklejony ze swoimi grzechami, nie ma chęci ani nie czuje potrzeby wołać: "Potrzebuję Cię, Boże, więc czekam na Twe przyjście, czy też świętuję Twoje wcielenie sprzed 2000 lat, czy też uznaję Twą obecność w Kościele, w sakramentach". Jezusowe "czuwajcie", "uważajcie na siebie" to inaczej zawołanie, które mogłoby wybrzmieć: "Uważajcie na to, co gasi w was nadzieję, co gasi sens życia, sens bycia w Kościele, życia sakramentami, co sprawia, że nie chce się już spowiadać, zaczynać od nowa, nawracać się, świętować tego, co wydarzyło się dla zbawienia".


Autor rozważań o. Oskar Maciaczyk, franciszkanin, jest duszpasterzem akademickim FDA "Antoni". Doktoryzował się z homiletyki materialnej w Instytucie Liturgiki i Homiletyki Wydziału Teologicznego Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy