Trwa sprawa billboardów Fundacji "PRO - Prawo do życia", wywieszonych na skrzyżowaniu ulic Ślężnej i Armii Krajowej we Wrocławiu. Niedawno Sąd Okręgowy uznał, że przekraczają one granice wolności słowa.
Banery sporych rozmiarów zostały tam umieszczone jeszcze w 2017 roku. Czytamy na nich, że "Dzieci z Zespołem Downa mają prawo żyć" i widzimy aborcję przeprowadzoną w 22. tygodniu ciąży.
Przeciwko takim obrazkom wystąpiła Straż Miejska. Jej zdaniem członkowie fundacji PRO-Prawo do życia” złamali artykuł 141 kodeksu wykroczeń: „Kto w miejscu publicznym umieszcza nieprzyzwoite ogłoszenie, napis lub rysunek albo używa słów nieprzyzwoitych, podlega karze ograniczenia wolności, grzywny do 1500 złotych albo karze nagany”. Oskarżony został jeden z koordynatorów wrocławskiego oddziału fundacji.
- Sąd Rejonowy dla Wrocławia Krzyków umorzył postępowanie i przyznał nam rację, opierając się na prawie do swobodnego wyrażania poglądów oraz swobody wypowiedzi. To znaczy, że uznał iż w ramach wolności słowa możemy pokazywać, jak wygląda aborcja w rzeczywistości - mówi nam sam zainteresowany.
Postępowanie zostało więc umorzone, ale sprawa wróciła za sprawą zażalenia Straży Miejskiej do Sądu Okręgowego we Wrocławiu. Okazało się, że pod koniec stycznia uchylił on decyzję sądu pierwszej instancji, przedstawiając odmienną opinię dotyczącą antyaborcyjnych plakatów.
Tym razem stwierdzono, że opieranie się na wolności słowa w tej sprawie to uproszczenie, ponieważ, jak uzasadniała pani sędzia, wolność słowa nie ma charakteru absolutnego. Wolność człowieka kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność drugiego człowieka.
„Były to treści wyjątkowo drastyczne, brutalne i budzące odrazę, obrzydzenie, zgorszenie, oburzenie, niesmak, obawę, strach a nawet traumę” - pisze w uzasadnieniu sąd okręgowy. Przyznaje jednocześnie, prolajferzy mają prawo do wyrażania swoich poglądów na temat aborcji, ale nie można pozwolić by nawet najszlachetniejsze założenia przedstawiano wszystkimi możliwymi sposobami.
- Walka trwa zatem dalej, bo jest to walka o prawdę, o ludzkie życie. Sąd stwierdził, że na te bilbordy wpłynęło kilkanaście skarg. Jednak warto zwrócić uwagę, że wiszą one od ponad roku przy bardzo ruchliwym skrzyżowaniu wrocławskim, przez które przejeżdża kilka tysięcy ludzi dziennie. Uważam więc, że ten argument sądu jest nietrafiony. Nie mamy zamiaru ściągać tych materiałów. Aby powstrzymać zabijanie nienarodzonych dzieci, użyjemy każdych godziwych środków - oświadcza Adam.
Zaznacza, że uzyskał zgodę z wydziału architektury na umieszczenia banerów. Jego zdaniem cała ta sprawa jasno pokazuje, że obecne w Polsce sądy nie są wolne od nacisków oraz ideologii.
Wrocławski przypadek to ciąg dalszy społecznej dyskusji nad sensem umieszczania w przestrzeni publicznej tego zdjęć dokonanych aborcji. Ta metoda przekonywania ludzi ma swoich zwolenników, jak i przeciwników, zarówno po stronie ludzi wierzących jak i niewierzących.
Jak do zarzutów o brutalność obrazków, która może szokować szczególnie najmłodszych, odpowiada działacz pro-life?
- Dzieci reagują tak jak rodzice. Jeżeli rodzic spokojnie wytłumaczy dziecku, co znajduje się na zdjęciu, ono także przyjmie to spokojnie. W innym przypadku gwałtowna reakcja opiekuna sprawia, że dziecko zaczyna się bać, ale ten strach bierze się z zachowania rodziców - uważa Adam.
Dodaje, że warto odpowiadać na pytania dzieci i nic ponad to. Zdaniem członka fundacji „PRO-Prawo do życia” przy ewentualnym pytaniu dziecka, co to jest, należy zwięźle odpowiedzieć, że to po prostu baner.
- Gdyby dalej dociekało, co się na nim znajduje, wyjaśnijmy, że obrazki są tam po to, by chronić dzieci przed zabijaniem. Nasze doświadczenie jest takie, że nie ma problemu w tym względzie z dziećmi, lecz z dorosłymi - podsumowuje.