Jedna z najbardziej utalentowanych polskich himalaistek opowiadała o zdobywaniu najwyższych szczytów świata.
- Co innego znać te kraje z teorii, a co innego tam pojechać i na przykład prowadzić negocjacje. Za każdą wędrówką przez tzw. „Karakorum Higway”, czyli drogą do bazy, wydawało mi się, że przeżyłam wszystkie możliwe krytyczne sytuacje, ale potem okazywało się, że spotykał nas nowy kataklizm. Wówczas najważniejsze jest to, by się nie zniechęcić - mówiła Kinga Baranowska.
Opowiadając o bazach, rozróżniła te położone niżej na ok. 4000 m n.p.m. (np. pod Nanga Parbat), i te na wyższych wysokościach, nawet na 5600 m n.p.m. (pod Kanczendzongą). Dla wspinaczy bardziej komfortowe ze względu na szybszą regenerację i znośniejsze warunki okazują się te pierwsze.
- Niby im wyżej, tym mamy bliżej do szczytu, ale optymalna wysokość bazy dla nas to tak do 4800 m n.p.m. - oświadczyła prelegentka.
Jak dodała, nigdy nie chciała korzystać z pomocy Szerpów przy wnoszeniu sprzętu, co niejednokrotnie odczuł jej kręgosłup. Nie używała przy swoich wejściach również dodatkowego tlenu z butli. Dlatego bardzo mocno zwracała uwagę zawsze na odpowiednią aklimatyzację, bez której nie da się zdobyć wierzchołka powyżej 8 tysięcy metrów nad poziomem morza.
- To żmudny czas przyzwyczajania organizmu do rozrzedzonego powietrza. Może trwać nawet 3-4 tygodnie. Nie wolno wtedy wspinaczowi stracić motywacji. Musi utrzymać dobry nastrój, mieć uporządkowane myśli, zachować koncentrację i pozytywne nastawienie. Nie wspinamy się tylko nogami i rękami, ale również głową - skwitowała K. Baranowska.
W swoim wystąpieniu poruszyła również temat jedzenia. Spośród ważnych członków ekipy wymieniła kucharza.
- O jedzeniu w Himalajach mogłabym wygłosić osobny wykład. W ciągu jednego dnia wspinaczki spalamy ok. 7 tys. kalorii. Dobry kucharz to skarb na wyprawie. Wtedy ważnym składnikiem diety okazuje się białko, a różnie z nim bywa. W Pakistanie, kraju islamskim, jest problem z wieprzowiną. W Nepalu zwierząt się nie zabija, bo uważa się je za święte. Trzeba kombinować - opisywała.
W najwyższych górach świata dużo czasu spędza się z samym sobą. Trzeba być na to przygotowanym, odpornym na napięcie. Nie wszystko zależy od człowieka. Jest jeszcze pogoda, która może nie sprzyjać i wówczas czas oczekiwania może wspinacza powoli wykańczać.
W swojej opowieści Kinga położyła nacisk na partnerstwo, współodpowiedzialność za innych członków ekipy. Sama zaczęła bardzo zwracać uwagę, z kim się będzie wspinać w zespole. Udowodniła także sobie, że potrafi zawrócić i nie chce zdobywać szczytów za wszelką cenę. Tak było jesienią 2007 roku, kiedy podczas próby wejścia na Dhaulagiri wycofała się 100 metrów przed wierzchołkiem.
- W pewnym momencie zadałam sobie pytanie: Gdzie jest mój dom? Osiem z dwunastu miesięcy roku 2007 spędziłam na wyprawach. Teraz wiem, że dom jest tu - na nizinach, a w góry wyjeżdżam, by się po prostu wspinać. Cieszę się, że sobie to poukładałam - podsumowała K. Baranowska.
Jak dodała, podjęła postanowienie, żeby nie tylko góry były obecne w jej życiu. Dlatego na razie nie ma żadnych górskich planów dotyczących ośmiotysięczników.
- Za to mam dużo planów nizinnych - zakończyła z uśmiechem.