Jedna z najbardziej utalentowanych polskich himalaistek opowiadała o zdobywaniu najwyższych szczytów świata.
Kolejnym gościem cyklu „Spotkania z Górami”, które regularnie odbywają się we Wrocławiu, była Kinga Baranowska. Posłuchać zdobywczyni dziewięciu ośmiotysięczników i pierwszej Polki na Dhaulagiri, Manaslu oraz Kanczendzondze przyszło kilkaset osób, zapełniając aulę Politechniki Wrocławskiej właściwie do ostatniego miejsca… na podłodze.
W swoim wystąpieniu prelegentka skupiła się, jak sama stwierdziła, bardziej na ludziach niż na górach, gdyż relacje międzyludzkie uważa za niezwykle ważne we wspinaniu się na najwyższe góry świata.
- Przed wyprawą zawsze zadaję sobie pytanie, czy chcę tam faktycznie pojechać, czy czuję się na tyle pewnie, żeby się tam wspinać. Po prostu przeprowadzam ze sobą uczciwą rozmowę - mówiła himalaistka.
Jej zdaniem, 60 procent sukcesu wejścia na wierzchołek odbywa się jeszcze na nizinach. Ważne okazuje się bowiem poukładanie sobie w głowie motywacji i celu. Wspinacz powinien szukać sensownej odpowiedzi na pytanie: Po co w ogóle chcę tam jechać?
- Prędzej czy później na wyprawie to wychodzi na wierzch, szczególnie w czasie kryzysu. Na pierwszy ośmiotysięcznik wchodzi się siłą entuzjazmu, ale co będzie po raz ósmy czy dziesiąty? W czym odnajdziesz motywacje? Trzeba to przepracować w sobie - tłumaczyła Kinga Baranowska.
Dla niej osobiście ważna jest wspólna wizja zespołu, ten sam pomysł na wspinanie, cel ustalony w grupie. To należy obgadać w czasie trekkingu do bazy lub w samej bazie. Podzielić zadania i obowiązki (kto poręczuje drogę, kto może prowadzić, kto nosić liny), szczerze porozmawiać o umiejętnościach członków wyprawy.
- Na wysokości 7800 czy 8000 nie ma czasu, by dywagować na ten temat. Zespół powinien się poznać i dotrzeć wcześniej. To, jak ludzie się pod górą dogadują, jest szalenie ważnym aspektem całej wyprawy - podkreślała K. Baranowska.
Bez dobrej współpracy trudno zdobyć szczyt. Warto przed innymi członkami ekipy przyznać się, co umiem, a czego nie. Jaki jest mój poziom.
- Wspinacze to wielcy indywidualiści, co samo w sobie nie sprawia problemów, dopóki w grę nie wchodzi rywalizacja. A zamiast niej należy wprowadzać współpracę. Bez zaufania i szczerości natychmiast tworzą się frakcje, a siła zespołu dramatycznie spada - wyjaśniała himalaistka.
Przyznała, że na początku przygody z wysokogórskim wspinaniem denerwował ją długi trekking do bazy. W niektórych przypadkach, jak pod Kanczendzongę (8598 m n.p.m.), trwał on prawie dwa tygodnie.
- Wkurzałam się, bo jak najszybciej chciałam zacząć prawdziwą wspinaczkę. Później jednak nabrałam pokory. Po pierwsze, ten czas pozwala się zaaklimatyzować. Po drugie, daje możliwość zobaczenia kawałka tamtego świata. Po trzecie, zespół ma możliwość, żeby się lepiej poznać. Dlatego teraz bardzo cenię te wolne dojścia - stwierdziła K. Baranowska.
Wartością dodaną całego wystąpienia były wysokiej jakości zdjęcia i filmy zarówno z wysokości bazy, jak i szczytów. Słuchacze mogli dokładnie przyjrzeć się walce polskiej himalaistki na ścianach najwyższych gór świata, ale także zobaczyć namiastkę zupełnie innej kultury, np. islamskiego Pakistanu.
Ciąg dalszy wysokogórskich przygód i planów na przyszłość Kingi Baranowskiej znajdziesz na następnej stronie.