Od miesiąca Krzysztof Wabnic przebywa w Ogrodzie Miłosierdzia w Chengalpet. W misji uczestniczy dzięki międzynarodowej, katolickiej organizacji pozarządowej, której charyzmatem jest współczucie i pocieszenie niesione ubogim, cierpiącym i samotnym ludziom na całym świecie
Krzysiek wyruszył w swoją życiową podróż 17 marca. Po 24 godzinach dotarł do Chennai, a następnie z przyjaciółmi - Jarkiem i ks. Peterrem udali się do misji.
"Ogród Miłosierdzia - miejsce mojego pobytu - mieści się w pięknym krajobrazie wsi indyjskiej, otoczonej lasem, bujną roślinnością i górami. Rosną w nim wielkie eukaliptusy, drzewa z owocami mango oraz zamieszkują go zwierzęta (jadowite węże, skolopendry, małpy, skorpiony, papugi, pawie, jaszczurki, krowy i kozy). To miejsce położone jest 1 km od małego miasteczka" - pisze w swoim liście.
Podkreśla, że aklimatyzacja w tym miejscu nie była dla niego łatwa. 'Mieszkam w bardzo małym pokoju, który już na sam widok mnie przytłacza. Wiatrak i wizerunek Matki Bożej to wszystko co się w nim znajduje. Do wszystkiego można się jednak przyzwyczaić. Brak normalnej toalety oraz papieru toaletowego to kolejne utrudnienie, z którym muszę sobie radzić. W Indiach większość ludzi mieszka w takich warunkach i nie narzekają z tego powodu - dodaje..
Podkreśla, że na terenie ogrodu mieści się kuchnia połączona z jadalnią i miejscem wspólnych spotkań oraz kaplica, w której codziennie odbywa się Msza św., jutrznia, nieszpory i adoracja.
"Wspólnotę ogrodu miłosierdzia tworzą osoby niepełnosprawne, odrzucone przez społeczeństwo, porzucone przez własnych rodziców oraz misjonarze. Wszystkich podopiecznych łączą przykre doświadczenia" - zaznacza. Należy do niej ponad 20 osób.
Przytacza też historię Aditi, 37-letniej kobiety poruszającej się na wózku inwalidzkim. "Jej dzieciństwo i dorastanie było bardzo burzliwe i przykre. We wczesnym wieku swojego życia rodzice z braku pieniędzy i jedzenia oddali ją do domu dziecka. Aditi opowiadając swoją historię dodała, że byli to źli ludzie, uzależnieni od alkoholu, nadużywający przemocy. W wieku kilkunastu lat postanowiła skończyć ze swoim życiem. Z powodu cierpień, samotności, odrzucenia skoczyła z 4. piętra, jednak jej próba nie powiodła się. Doznała urazu kręgosłupa i licznych złamań, co spowodowało, że porusza się na wózku inwalidzkim".
I pisze dalej: "Mimo cierpienia, traumy, bólu, smutku, który towarzyszy jej w każdym dniu, Aditi potrafi się uśmiechać. Jest zawsze pomocna, uwielbia uczyć innych języka angielskiego czy tamilskiego, oddana jest modlitwie, o własnych siłach porusza się na wózku, który jest w bardzo kiepskim stanie. Oddając się modlitwie Aditi nabiera sił do życia, a przede wszystkim do dzielenia się miłością. »Tak naprawdę nie potrzeba nam żadnych dóbr materialnych, aby oddać się drugiemu człowiekowi. Wystarczy decyzja i chęć otwarcia swojego serca« - mówi Adit".
Jednym z celów misyjnych jest apostolat w bardzo ubogiej wiosce cygańskiej. Krzysiek opisuje, że warunki, w jakich mieszkają, są tragiczne. Ich mieszkania nie przypominają normalnego schronienia. Ponadto już od najmłodszych lat dzieci pomagają w budowie dróg, mieszkań, dźwigają na głowie ciężkie przedmioty. "Dzieci noszą na rękach młodsze rodzeństwo, często nie mają co jeść. Wiele rodzin śpi pod gołym niebem na brudnym piasku, wśród śmieci i krowich odchodów. Raz w tygodniu odwiedzamy naszych przyjaciół, jest to mój ulubiony apostolat. Miłość, jaką otrzymuję od dzieci powoduje, że na chwilę zapominam o tęsknocie, swoich słabościach, bólu i cierpieniu" - zaznacza.
"Pierwsza moja wizyta była niesamowita: dzieci na dzień dobry rzuciły się na mnie, jakbyśmy znali się wieki, przywitały się, trzymały mnie za rękę, która niechętnie chciały puścić, cieszyły się mną jak najwspanialszym prezentem. Wtedy przed moimi oczami ukazała się sytuacja z domu dziecka, kiedy w wieku niecałych 6 lat to ja otrzymałem najwspanialszy prezent w postaci rodziców. Ogarnęła mnie wtedy radość, ale też smutek i łzy, które musiałem szybko powstrzymać. Najchętniej zabrałbym je wszystkie ze sobą. Wiem, dzięki własnym doświadczeniom, jak wielkie mają pragnienie miłości, uwagi i przytulenia, którego nie otrzymały do tej pory od własnych rodziców. To dzieci zapoczątkowały, że moje serce zaczęło się jeszcze bardziej otwierać. Po każdej wizycie jestem na nowo naładowany pozytywną energią, pomimo tego, że spotkanie i zabawa wymagają dużo cierpliwości, pokory, wysiłku, otwartości" - dodaje.
Krzysztof prosi również o modlitwę za wszystkich w Ogrodzie Miłosierdzia oraz za 10-letniego Jakuba i jego mamę. "My również każdego dnia polecamy Was Panu Bogu" - kończy swój list.
Kliknij i przeczytaj cały list Krzysztofa Wabnica.
Dom Serca w Indiach.