Możemy załamać ręce, być zszokowani, albo dalej robić swoje jak najlepiej. Czyli co?
Niedawno przeczytałem, że w ok. 40-tysięcznym mieście Oleśnica niedaleko Wrocławia średnio co czwarty licealista nie chodzi już na lekcję religii. Takie są fakty i albo zakrzywiamy sobie rzeczywistość (np. pocieszając się w stylu: "to tylko niewielka Oleśnica"), albo się z nią mierzymy...
Oczywiście, religia nie jest obowiązkowa i dlatego 25 proc. oleśnickich uczniów zdecydowało, że nie chce w niej uczestniczyć - ich wybór, który należy uszanować.
Temat obecności religii w szkołach powraca regularnie w debacie publicznej. Zdarza mi się uczestniczyć w dyskusjach w rodzinie lub wśród znajomych i zauważyłem, że my, katolicy, najczęściej patrzymy na tę kwestię od strony czysto ludzkiej - ekonomicznej, socjologicznej, społecznej czy politycznej...
W kompleksowej analizie problemu nie ma nic złego, jednak regularnie wdając się w szereg dywagacji i sporów, wypalamy się. A można - jak podpowiadają nam święty papież Paweł VI i św. Augustyn - choć część tego czasu spożytkować inaczej.
Nie możemy (a właściwie to nigdy wcześniej nie powinniśmy, ale teraz już nie mamy wyboru) przyzwyczajać się do faktu, że w Polsce żyje 90 proc. katolików. Czasami słyszę przy różnych okazjach hasło: "wielka Polska katolicka". No pięknie, ale co każdy z nas robi, żeby była wielka właśnie pod względem wiary?
Chodzą za mną od jakiegoś czasu słowa papieża Pawła VI, przypominane przez św. Jana Pawła II, że dzisiejszy świat potrzebuje bardziej świadków niż nauczycieli, a nauczycieli - jeśli są świadkami.
Potrzebujemy świadków-uczniów uczestniczących w lekcjach religii świadomie, nie wstydzących się tego. Świadków-katechetów z pasją, wykształceniem i zapałem. Potrzebujemy świadków-rodziców, czyli świadomych wychowawców, którzy pragną szczerze, by ich dzieci chodziły na religię, a nie, bo wypada czy trzeba (w internetowej dyskusji na temat sytuacji w Oleśnicy padały i takie argumenty).
I w tym kontekście - chodzenia i niechodzenia na religię oraz wiary dzieci i młodzieży - przychodzą mi go głowy słowa: „Dajcie mi modlące się matki, a uratuję świat”. Stwierdził tak doktor Kościoła - św. Augustyn. Jego mama, św. Monika, modliła się żarliwie kilkanaście lat o nawrócenie syna i została wysłuchana. A patrząc na życiorys Augustyna, można powiedzieć, że została wysłuchana z nawiązką.
Oprócz wymiany na argumenty z płaszczyzn typowo ziemskich (społeczno-politycznych), warto sięgnąć po sposoby czysto niebieskie. Papież Paweł VI przypomina nam o świadectwie wiary poprzez życie codzienne, a św. Augustyn apeluje o modlitwę. To skuteczniejsze narzędzia niż wymiana ciosów.