Smak dalekich dróg. Z Warszawy, przez Częstochowę do Composteli

György Meggeri, rodowity Węgier, studiował przed laty w stolicy Polski. W tym roku wyruszył szlakiem św. Jakuba spod drzwi swojej dawnej uczelni. Z Warszawy udał się na Jasną Górę. Nie ominął Wrocławia. Do grobu św. Jakuba zamierza dotrzeć w sierpniu.

Do stolicy Dolnego Śląska wkraczał w towarzystwie innego pasjonata jakubowych szlaków – Andrzeja Kofluka. Wiadomo, caminowicze z całego świata są jak jedna wielka rodzina. Kiedy dotarł na Ostrów Tumski, przyjęty w gościnne progi domu sióstr elżbietanek, chętnie dzielił się przy gorącej herbacie swoją historią.

Pierwszy raz do wyruszył do Santiago de Compostela w 2004 r., 15 lat temu. Był to Święty Rok Jakubowy – o czym wtedy nie wiedział. Na decyzję miał wpływ pewien artykuł. György, zwany w Polsce Jurkiem, brał wtedy udział w organizowanych na Węgrzech przejściach na czas – były to odcinki 4-kilometrowe i dłuższe. Kiedy przeczytał o możliwości podjęcia wędrówki jakubowym szlakiem na trasie 800 km, zrobiło to na nim pewne wrażenie.

– Powiem szczerze, że najpierw miałem do tego podejście czysto „sportowe”, ale pewna kontuzja nauczyła mnie pokory – mówi, wspominając jak z bolącą nogą musiał spoglądać na mijające go na camino panie w podeszłym wieku. – Dopiero z czasem przyszło odkrycie ducha dróg św. Jakuba. Odkrycie, że o coś innego tu chodzi. Nie o sam wyczyn, nie o rekord.

– Stajesz przed katedrą w Santiago, siadasz na kamieniu i patrzysz, patrzysz… I czujesz się taki mały. A jednocześnie taki wielki – bo odniosłeś ileś zwycięstw nad sobą, bo doszedłeś. Z czasem to wędrowanie stało się dla mnie odkrywaniem Boga – wspomina.

Wsiąkł po uszy. Ma już w domu 24 zdobyte „compostelki” [otrzymywane po przejściu przynajmniej 100 km.], tegoroczna, jeśli szczęśliwie dotrze do celu, będzie dwudziesta piąta. Kiedy zdążył tyle ich zgromadzić? – Bywało, że jeśli jakąś trasę pokonałem szybciej niż to sobie zaplanowałem, miałem dni rezerwowe, szkoda mi było usiąść i nic nie robić. Jechałem do innego punktu, skąd można wyruszyć i po raz kolejny dochodziłem do Santiago – mówi.

W 2017 r. zrealizował dość nietypowy pomysł. – Do grobu św. Jakuba od granicy Galicji można dojść dziewięcioma różnymi drogami. Postanowiłem wszystkie te drogi przejść w ciągu jednego miesiąca. 9 razy wkraczałem do Santiago i w ciągu miesiąca zdobyłem 9 „compostelek” – tłumaczy.

 

Smak dalekich dróg. Z Warszawy, przez Częstochowę do Composteli   Przed wrocławską karedrą Agata Combik /Foto Gość

Tegoroczna wędrówka jest dla niego ważna z kilku powodów. Przede wszystkim dedykuje ją swojej ś.p. Mamie. 5 maja tego roku skończyłaby 90 lat. Zmarła 3 miesiące po tym, jak przed laty skończył Wojskową Akademię Techniczną w Warszawie. Naukę na tej uczelni (w latach 1976-1982) podjął zgodnie z jej pragnieniem – mama chciała, by został inżynierem wojskowym. Studiował cybernetykę.

– Obecnie mieszkam w dzielnicy Budapesztu zaprzyjaźnionej z dzielnicą Warszawy Bemowo – gdzie znajduje się Wojskowa Akademia Techniczna – dodaje, tłumacząc że raz po raz bywa w Polsce, między innymi na zjazdach studenckich. – Utworzyliśmy na Węgrzech stowarzyszenie absolwentów WAT-u. Akademię ukończyło mniej więcej 150 Węgrów.

Wyjaśnia, że gdy wędrował jakubowymi szlakami z Lizbony, nie ominął Fatimy; gdy szedł z Tuluzy, nawiedził Lourdes. I tym razem, wychodząc z Warszawy, spod bramy swej dawnej uczelni, chciał koniecznie udać się do Częstochowy. Do stolicy Polski przybył 23 kwietnia; pierwsze kroki postawił na szlaku 24 kwietnia – gdy przypada liturgiczne wspomnienie św. Jerzego. Zaczął wędrówkę ze swoim patronem.

Droga prowadziła przez Jasną Górę do Sęczowa i na Via Regia. Z Wrocławia udał się w stronę Zgorzelca i dalej w kierunku Pragi, Drogą Żytawską. Był nieco zdziwiony, gdy w Polsce kolejne osoby – słysząc o pątniczych planach Jerzego – nie chciały przyjąć od niego pieniędzy.

Jak wyliczył, z Warszawy do Santiagio będzie dokładnie 4300 km. Ma zamiar iść jeszcze kawałek dalej, do Muxia – co oznacza dodatkowe 120 km. Swój plan zamierza zrealizować najpóźniej do połowy sierpnia – 19 sierpnia ma wykupiony bilet powrotny z Madrytu do Budapesztu.

Co takiego jest w długodystansowym wędrowaniu? – Wolność. To są chwile, które masz tylko dla siebie. Człowiek może podumać o swoim życiu, o mrówkach biegających po ziemi, o świecie wokół siebie – mówi. Z rozwiązań praktycznych podpowiada, ze porządniejsze pranie zrobić można… raz na tysiąc kilometrów. Ma ze sobą specjalny dziennik, zatytułowany „Księga Życia”. Zbiera pieczątki z kolejnych miejsc, ale i sam przybija swoją własną pieczątkę, przygotowaną specjalnie na tę okazję.

– Niesamowite jest to, że wszyscy na szlaku mają ten sam cel, idą w jedną stronę, „pchają się” nawzajem – opowiada. Tłumaczy, że po takim długim wędrowaniu nie można za szybko wracać do „normalnego” życia. Trudno znów wtłoczyć się w ramki, w obowiązki. Niektórzy w ogóle już potem nie mogą żyć bez caminowego doświadczenia wolności. I szukają ciągle nowych dróg.

Smak dalekich dróg. Z Warszawy, przez Częstochowę do Composteli   W pielgrzymim wyposażeniu Agata Combik /Foto Gość
« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..