Br. Jerzy Adam Marszałkowicz, inicjator i główny założyciel Towarzystwa Pomocy im. św. Brata Alberta, zmarł 13 maja w Nysie. Uroczystości pogrzebowe rozpoczną się w piątek 17 maja o 12.00 w kościele pw. św. Rodziny we Wrocławiu przy ul. Monte Cassino 68.
Po Eucharystii na cmentarzu parafialnym św. Rodziny przy ul. Smętnej nastąpi złożenie do grobu ciała ś.p. brata Jerzego.
Oto wspomnienie Marka Oktaby, jeden z członków założycieli Towarzystwa, wiceprezesa w jego pierwszym zarządzie:
Zmarł br. Jerzy Marszałkowicz (1931-2019), kluczowa postać z grona założycieli Towarzystwa Pomocy im. św. Brata Alberta. W swej skromności utrzymywał, że był jedynie iskierką, jednak to tylko dzięki jego odwadze i wytrwałości mogło w roku 1981 powstać wrocławskie schronisko dla bezdomnych mężczyzn zlokalizowane w baraku przy ul. Lotniczej 103 – placówka, której służba rozwinęła się w ogólnopolską działalność na rzecz bezdomnych i ubogich.
Br. Jerzy był duchownym archidiecezji wrocławskiej bez święceń prezbiteriatu, stąd utarło się tytułować go „bratem”, aczkolwiek ten tytuł może mylnie sugerować, że był on zakonnikiem. Decyzją kardynała Henryka Gulbinowicza z roku 1981 br. Jerzy został skierowany do pracy w Towarzystwie Pomocy, zaś zmarł w budynku schroniska dla bezdomnych w Bielicach w Województwie Opolskim [dokładnie w szpitalu w Bysie – przypis red.], w którym pracował przez wiele lat, po czym dalej mieszkał na prawach emeryta.
Br. Jerzy – w komentarzu do znanych słów św. Brata Alberta, iż winno się być jak chleb, który dla wszystkich leży na stole, z którego każdy może kęs dla siebie ukroić i nakarmić się, jeśli jest głodny – pisał: „Prezes, kierownik czy też opiekun mogą czasem czuć, że podopieczni obgryzają go aż do kości” (Słowo wstępne na zebranie Zarządu Głównego TPBA 20-21 XI 2009 we Wrocławiu).
Sam dał wzór takiej właśnie postawy, oddając siebie w całości i bez reszty; jak to opisał ks. prof. Jan Śledzianowski: „wyzbył się wszystkiego, zamieszkując z bezdomnymi” (Towarzystwo Pomocy im. św. Brata Alberta a bezdomność, Wrocław 1995, s. 31.) . Mieszkańcy schroniska nazywali go Tatą.
Służąc bezdomnym przemawiał mniej słowami, a bardziej obecnością i własnym przykładem, z prowadzeniem walki duchowej mającej na celu uzyskanie wolności. Był przekonany o równości między obydwoma stronami pomocy, cechowały go umiejętność wykorzystywania porażek i deficytów, pokora, odwaga, wytrwałość oraz poczucie humoru.
Dawał wszystkim dobry przykład poprzez staranną i rzetelną pracę, w której widział narzędzie wyprowadzania z bezdomności. Odwoływał się w tym do przykładu Brata Alberta, o którym pisał, że ten „był nowatorem, różniącym się od innych działaczy miłosierdzia przez to, że żądał od swoich podopiecznych, aby w miarę ich możliwości sami zapracowali na swoje utrzymanie w przytulisku przez pracę tam organizowaną.”
Czasem praca organizowana przez br. Jerzego to była hodowla świń, czasem klejenie kopert. Wątła skala tych działań wynikała jedynie z trudności organizacyjnych oraz przeciążenia rozmaitymi obowiązkami.
Jeden z uczniów, Andrzej Ptak, określa br. Jerzego jako człowieka, którego nie ima się zło. Zawsze cechowała go cierpliwość, odporność na obelgi i potwarze; uczył, że albertyński styl pracy zakłada gotowość do wybaczania.
Pisał o osobach, którym pomagał: „Przez miłość bliźniego przebaczajmy im, że czasem nas skrzywdzą, czasem nas obmówią, czasem nam ubliżą albo zachowują się wobec nas całkiem obojętnie i z niechęcią. Zresztą w mentalności naszych podopiecznych jest tendencja do podejrzliwości, obmawiania i oczerniania tych, którzy sprawują nad nimi opiekę. Nie powinniśmy się temu dziwić, bo często w życiu byli wykorzystywani i oszukiwani. Dlatego nie powinniśmy przejmować się różnymi pomówieniami i przebaczajmy im to”.
Każdy, kto zetknął się z br. Jerzym, doświadczał piękna człowieka, który stał się dobrym chlebem gotowym do rozdania.
Zobacz także: