O tym, dlaczego warto pojechać na wolontariat misyjny na Ukrainę, opowiadają młodzi ludzie.
Damian Olszewski ma 24 lata, a na Ukrainie był już około 20 razy. W tym zarówno w ramach wolontariatu świeckiego, misyjnego, jak i prywatnie. Podczas zbliżających się wakacji pojedzie tam znowu, uczestnicząc po raz trzeci w wolontariacie misyjnym „Rób dobro”. Pierwszy na Ukrainę wybrał się w ramach akcji „Mogiłę pradziada ocal od zapomnienia”. Dlaczego ciągnie go do naszych wschodnich sąsiadów?
- Ukraina ma bogatą tradycję i swoistą historię, choć na pewno wiele jej aspektów związanych z Polską przynosi cierpki smak. Poza tym jednak prezentuje ciekawą i różnorodną kulturę" - mówi 24-latek.
Podczas jednego wyjazdów mieszkał w Dunajowcach na Podolu. Tam podstawowym jego zadaniem była pomoc ukraińskim wolontariuszom przy półkolonii dla dzieci, opiekując się i prowadząc zabawy integracyjne. Poza podstawowymi obowiązkami prowadził również wieczorowe zajęcia z języka polskiego na poziomie podstawowym dla grupy mieszanej i różnorodnej wiekowo: od 8-letnich dzieci po 75-cio letnich seniorów. Dodatkową atrakcją były lekcje tańca: walca oraz poloneza.
Dlaczego pomoc i wizyta polskiego wolontariusza ma znaczenie w niewielkich ukraińskich miejscowościach?
- Dzieci mają okazję poznać kogoś zza granicy, uczą się otwartości na drugiego człowieka. Trzeba swoim postępowaniem dawać przykład, ponieważ jesteśmy traktowani jak autorytety. Pełnimy tam funkcję nauczycieli i poniekąd także misjonarzy, prowadząc katechezy dla młodzieży - mówi Damian Olszewski.
Tłumaczy, że ukraińskie dzieci i młodzież postrzegają obecnie Polskę tak, jak Polacy Stany Zjednoczone w PRL-u.
- Misja jest pewną mobilizacją, by przestrzegać wszystkich zasad oraz aby być lepszym człowiekiem każdego dnia. Dla nich Polska stała się synonimem kraju nowoczesnego, dlatego chcę dawać im dobry przykład i pokazywać, że nowoczesność nie oznacza wyzbycia się Boga i akceptacji degrengolady społecznej oraz hedonizmu. Nowoczesność może wiązać się z silną wiarą, kontemplacją, a konserwatyzm to nie pogląd ciemnego średniowiecza, lecz myśl przyszłości - stwierdza Dolnoślązak.
U naszych wschodnich sąsiadów porozumiewa się mieszanką języka polskiego, ukraińskiego i rosyjskiego. Wszystko odbywa się spontanicznie, a dzieci zazwyczaj szybko rozumieją.
- Pamiętam, gdy próbowały mi wytłumaczyć, żebym wziął je „na barana”. Używały zwrotu: „na gargoszkę”. Nie miałem bladego pojęcia, o co im chodzi. Kazały mi kucnąć i któreś z dzieci wskoczyło mi na ramiona, mówiąc, żebym biegał z nim wokół kościoła. I tak się nauczyłem kolejnego słówka. Tam nauka przebiega podczas zabawy, przy próbach tłumaczenia. Często wychodzą z tego niezłe kalambury, bo pomaga gestykulacja - opowiada wiceprezes wolontariatu misyjnego "Rób Dobro".
Przyznaje, że jego pierwszy raz na wolontariacie był bardzo egoistyczny. Przechodził wtedy okres młodzieżowego buntu, a jego światopogląd dopiero się krystalizował.
- Pojechałem na Ukrainę traktując wyjazd jak tanie wczasy. Nie mogłem sobie wówczas pozwolić na egzotyczne wakacje np. na Maderze. Ale na Ukrainie, remontując cmentarze odkryłem, że można czerpać więcej przyjemności dając coś innym, niż przyjmując. Mimo, że dałem z siebie, co tylko mogłem, to wciąż czułem niedosyt, bo czułem, że więcej od nich otrzymałem - tj. serdeczność, uśmiech, wsparcie oraz docenienie - wspomina 24-latek.
W tamtejszej rzeczywistości, mając kiepski zasięg internetu, a czasami nawet i brak prądu, miałem czas i ochotę na kontemplację, na przemyślenie swojego życia i segregację wartości.
Kolejne wyjazdy ugruntowały Damiana w postawie wakacyjnej służby. Na wolontariacie misyjnym każdy dzień zaczynał od Mszy świętej. Codziennie też przyjmował Komunię Świętą.
- Nie jedziemy tam dla wygody, ale by czynić pewne dzieło, które daje zdecydowanie większą satysfakcję niż odpoczynek w hotelu - podsumowuje D. Olszewski.
Na Ukrainę ciągnie również Ewelinę Wilhelmi. O wolontariacie misyjnym „Rób dobro” dowiedziała się w Duszpasterstwie Akademickim „Przystań”. Przyszła na spotkanie informacyjne i zafascynowała się ideą misyjną.
Dla 20-latki kierunek wschód jest zupełnie czymś nowym. Nigdy nie była w tamtych stronach, dotychczas podróżując raczej na zachód i na południe od Polski.
Teraz po raz pierwszy na wakacjach wyjedzie na wolontariat misyjny do miejscowości Szaróweczka w obwodzie Chmielnickim, w której żyje spora grupa polskiej młodzieży. Głównym zadaniem wolontariuszy jest wspieranie polskich wartości, kultury oraz tradycji
- Polska i cały zachód to zupełnie inny świat niż wschód. Tam jest coś osobliwego, o czym niewiele osób wie. Ukraińcy nie mają wiele z rzeczy materialnych, ale mają swoją tradycje i nietuzinkową kulturę, które kochają. Mam nadzieję, że to będzie niezwykła przygoda poznać takich ludzi - mówi Ewelina.
Jak podkreśla, nie boi się warunków bytowych, ale czuje naturalny strach przed nieznanym. Tkwiła w niej na początku obawa, że to jednak okażę się zbyt obce i nie będzie potrafiła się w tym odnaleźć.
- Z czasem jednak oswajam się z myślą wyjazdu i już czuję się komfortowo. Myślę, że wszystko powinno być w porządku - mówi E. Wilhelmi.