O zapobieganiu i sposobie reagowania na wykorzystanie seksualne w Kościele mówi Ewa Kusz - psycholog, seksuolog, terapeutka, z którą archidiecezja wrocławska współpracuje w tworzeniu systemu prewencji.
Agata Combik: Jak możemy nie dopuścić do czynów związanych z pedofilią?
Ewa Kusz: Najpierw należy uściślić pojęcia. Pedofilia sama w sobie to nie czyny, ale zaburzenie preferencji seksualnych – dla danej osoby atrakcyjne seksualnie jest dziecko przed okresem dojrzewania. Można być pedofilem, ale nigdy nikogo nie skrzywdzić. Tak się zdarza, gdy ktoś wcześnie rozpozna w sobie takie skłonności, nie akceptuje ich. Może skorzystać z terapii i nauczy się funkcjonować nikogo nie krzywdząc. Osoby, które dopuszczają się nadużyć, to sprawcy pedofilni – wykorzystujący dziecko będące przed okresem dojrzewania lub sprawcy efebofilni – wykorzystujący osoby małoletnie w okresie dojrzewania. Moim zdaniem najlepiej mówić ogólnie o przeciwdziałaniu wykorzystywaniu seksualnemu – wtedy chodzi nam o czyny, nie tylko preferencje, niezależnie od wieku ofiar. W rzeczywistości wśród sprawców czynów pedofilnych nie ma wielu pedofili – osób z zaburzoną preferencją seksualną.
Na czym więc powinna polegać prewencja wykorzystywania seksualnego małoletnich?
Warto, by ona funkcjonowała już na poziomie parafii. Do takich działań powinien być oczywiście przekonany proboszcz, ale najlepiej, by osobą odpowiedzialną za prewencję we wspólnocie parafialnej była przygotowana do tego osoba świecka – nauczyciel, pedagog. Wszystkie osoby pracujące w parafii z dziećmi i młodzieżą powinny nauczyć się tego, jakie zachowania nie są właściwe.
Trzeba podkreślić, że jeśli mówimy o prewencji w Kościele, to nie chodzi o to, że chcemy chronić dzieci przed księżmi. Chodzi w ogóle o to, by dzieci były bezpieczne, niezależnie od tego, kim mógłby być sprawca nadużyć. Trzeba zwrócić uwagę na te zachowania, które jeszcze nie są wykorzystaniem, ale są już jakimś przekroczeniem granic.
O jakie konkretnie zachowania może chodzić?
Obecnie poszczególne diecezje próbują opracowywać swoje własne kodeksy zachowań. Jedną ze spraw jest kwestia fizycznej bliskości. Dobrze, by przyjęte w tej przestrzeni zasady dotyczyły konkretnych środowisk, parafii, wspólnot. Dla niektórych ludzi na przykład przytulenie to już przekroczenie jakiejś granicy intymności, dla innych to tylko większa wylewność. Wśród innych zasad można na przykład przyjąć, że żadna osoba dorosła, poza rodzicem, nie powinna sama gdzieś z dzieckiem jechać; że ksiądz z dzieckiem nie prowadzi prywatnych dysput w mediach społecznościowych, itd.
Sygnałem ostrzegawczym może być sytuacja, gdy animator, ksiądz, nauczyciel wciąż szuka kontaktu z jakimś jednym dzieckiem, wyróżnia je, angażuje tylko tę osobę do jakichś działań. „Czerwona lampka” może się zapalić, gdy widzimy, że opiekun dzieci czy młodzieży zaczyna się zachowywać trochę tak, jakby był w ich wieku, na ich poziomie rozwoju. Przekraczając granice fizycznego dystansu turla się z nimi po podłodze, chodzi na czworaka, popycha, łaskocze.
Chodzi o reakcję wyprzedzającą czyny ewidentnie krzywdzące kogoś.
Na tym polega prewencja: dostrzegamy coś, co jeszcze nie jest wykorzystaniem, zwykle jest czynione publicznie, nie musi też wynikać ze złych intencji, ale jest przekraczaniem granic – które może prowadzić do kolejnych kroków. Czasem się to kwituje stwierdzeniem: „A bo on już taki jest!”. Niesłusznie. Warto zdobyć się choćby na koleżeńskie zwrócenie komuś uwagi – przekazanie komuś, że dane zachowanie budzi wątpliwości, że dziwi i niepokoi. W ten sposób ustrzeżemy i potencjalnego sprawcę przed czynem, który już będzie krzywdzący, i potencjalną ofiarę. Przecież wykorzystanie seksualne nie zaczyna się tak, że człowiek budzi się pewnego dnia i wpada mu nagle do głowy myśl: „wykorzystam kogoś”. To jest kwestia stopniowego przekraczania granic – i fizycznych i dotyczących bliskości emocjonalnej.
Czy można przyjąć, że w jakiś sposób wiąże się to z ogólną dbałością o kulturę relacji, przebywania ze sobą? Bywa, że ludzie wierzący nie widzą nic złego w niesmacznych żartach, ordynarnych słowach.
Tak, ważne jest unikanie wszelkich sytuacji, w których tworzy się klimat ułatwiający przekraczanie kolejnych granic.
Zwróciłabym szczególną uwagę na to, by uczyć rodziców, jak rozmawiać z dziećmi o dojrzewaniu seksualnym. Młodzież, dzieci trzeba uwrażliwić na sytuacje, w których powinny powiedzieć „nie”. Nie chodzi o to, by je straszyć, ale by dziecko umiało zaprotestować na przykład wtedy, gdy ktoś chce je gdzieś ze sobą zaprowadzić; by nauczyć je, że istnieje „zły dotyk”. Ważne jest, by – jeśli je coś zaniepokoi – dziecko miało komu o tym powiedzieć, zarówno w domu, jak i na przykład w parafii, wobec godnej zaufania osoby. Ja pamiętam ze swoich lat dziecinnych panią Agnieszkę, katechetkę. Dzieci miały do niej zaufanie i wiedziały, że mogą z nią porozmawiać.
Czy my w ogóle umiemy rozsądnie rozmawiać o wykorzystaniu seksualnym?
Warto o tych sprawach jasno rozmawiać w parafiach, wspólnotach – zwłaszcza w obecnym czasie zamieszania. Mamy skrajne postawy: z jednej strony opinia, że wszyscy księża to pedofile, żaden biskup nie jest „porządny”, a z drugiej strony, że mówienie i pisanie o wykorzystywaniu seksualnym przez księży to jest atak na Kościół. Żadna z tych skrajności nie jest prawdziwa. Faktycznie, istnieją tacy księża. Przełożeni kościelni nie zawsze działali adekwatnie. Teraz musimy zadbać o to, by był miejscem bezpiecznym. Ważne są właśnie jasno określone struktury pomocy: nie tylko na poziomie diecezji, lecz także parafii – by każdy wiedział, komu może powiedzieć o czymś, co go niepokoi (w parafii lepiej, żeby była to osoba świecka). Żeby mógł także na poziomie parafii otrzymać w razie potrzeby wsparcie.
Niektórzy upatrują źródła nadużyć w samym celibacie. Pani wspomina o jego dojrzałym przeżywaniu, związanym z żywą więzią z Bogiem, zdolnością do nawiązywania relacji z ludźmi, dojrzałością emocjonalną (zob. ewakusz.pl).
Celibat sam w sobie nie jest zagrożeniem – czego dowodzą choćby statystyki. Zarówno te dotyczące Polski, jak i te odnoszące się do innych krajów podają, że dwie trzecie przypadków wykorzystania seksualnego ma miejsce w domach rodzinnych – sprawcami ich nie są więc raczej celibatariusze. Natomiast oczywiście osoba która niedojrzale przeżywa celibat, czy która przyszła do seminarium z jakimiś problemami seksualnymi, może być zagrożeniem dla innych.
Jeśli już się stało coś złego. Jak należy pomóc ofierze?
Najważniejsze jest, by mieć wsparcie kogoś bliskiego – z rodziny, z grona przyjaciół. Ważne jest także podjęcie terapii i – jeśli osoba jest wierząca – skorzystanie z pomocy duszpasterskiej. Ponadto, jeśli potrzebne jest zgłoszenie do prokuratury, to także pomoc prawna. Im szybciej taka osoba otrzyma wsparcie, tym lepiej. Jeśli pomoc przychodzi później, uleczenia wymagają także narastające potem skutki doznanej krzywdy. Jeśli ktoś czegoś takiego doświadczy, to ważne, by jak najszybciej uczyć się o tym mówić, bo to otwiera przestrzeń pomocy.
*
„Dojrzałe życie w celibacie bez »erotycznej gratyfikacji« jest możliwe wtedy, gdy człowiek jest świadomy siebie, swoich mechanizmów, gdy jest dojrzały, szczególnie w płaszczyźnie uczuciowej, kiedy potrafi nawiązywać głębokie relacje z ludźmi, a jego relacja z Bogiem jest osobowa i żywa, tzn. mająca realny wpływ również na jego styl życia - ofiarny, prosty, zaangażowany. Ten sposób życia nie tylko jest »możliwy«, ale również może być dla osoby, która go podejmuje pełny, radosny i pociągający”. (Z tekstu Ewy Kusz „Dojrzałe przeżywanie seksualności przez celibatariuszy” – jesienny biuletyn SPCh z 2011 roku, ewakusz.pl).