Ksiądz na rowerze kojarzy się z serialowym ojcem Mateuszem. Kapłan, o którym piszemy, uwielbia jeździć na dwóch kółkach, ale w zupełnie innym charakterze.
Zanim poznałem ks. Krzysztofa Deję, dużo o nim słyszałem w kontekście jego kolarskiej pasji. Czy mowa o jakimś niedzielnym kolarzu w stylu serialowego ojca Mateusza z Sandomierza? Nic z tych rzeczy. Gdy zobaczyłem go „w akcji” podczas I Henrykowskiego Maratonu Rowerowego "Ora et Ride", który de facto sam organizował jako pasjonat, zrozumiałem, że sprawa jest poważna.
Kiedy zaczęła się ta poważna jazda na rowerze? Kilka lat temu, gdy ksiądz Krzysztof pracował w parafii pw. św. Michała Archanioła na Muchoborze Wielkim we Wrocławiu. Grupa ministrantów zaprosiła go na wyjazd nad morze.
- Dojechaliśmy z Wrocławia do Świnoujścia w 5 dni. Ta podróż rowerem bardzo mi przypadła do gustu, a nawet zafascynowała. Później kontynuowaliśmy rajd wzdłuż morza - wspomina dzisiaj dyrektor Katolickiego Liceum Ogólnokształcącego w Henrykowie.
Wówczas po prostu połknął sportowego bakcyla, który przez następne lata wciągnął go na dobre. We wrocławskiej parafii pw. św. Rodziny podróżował na rowerze do Santiago de Compostela, Rzymu i do Belgradu.
- Oprócz tego zaproponowano mi start w zawodach w kolarstwie górskim MTB. Pamiętam dobrze pierwszy bikemaraton w Miękini 6 lat temu. Później rozwijałem się, podwyższałem swoje umiejętności, czyli po prostu się wkręciłem - przyznaje ks. Deja.
W końcu przyszedł czas, by nie tylko rywalizować i poprawiać swoje wyniki, ale zmierzyć się z przygotowaniem trasy. Już jako dyrektor liceum w niewielkim Henrykowie, gdzie otoczenie pod względem tras kolarstwa górskiego należy do bardzo atrakcyjnych i malowniczych.
- Wzgórza strzelińskie są niesamowite. Można z nich wycisnąć maksimum radości. W zeszłym roku udało się zorganizować I Henrykowski Maraton Rowerowy oraz Mistrzostwa Polski Księży MTB. W tym roku 15 czerwca czeka nas druga edycja z bardzo różnorodną trasą, zjazdami, podjazdami, interwałami - opowiada z fascynacją kapłan.
Na rower (oczywiście już górski) wsiada zawsze wtedy, kiedy ma czas i gdy obowiązki pozwalają. Dla niego to nie tylko trening, wysiłek, dbanie o kondycję czy rozrywka, ale... doskonała okazja do rozmowy z Panem Bogiem.
- Kiedy przechodzę trudniejsze chwile, gdy muszę podjąć jakąś ważną decyzję albo powinienem się wyciszyć, wsiadam i jadę. Szczególnie koresponduje z tym czas spędzony na łonie pięknej przyrody w okolicach Henrykowa. A zmęczenie sprawia, że mam lżejszy umysł. Podczas treningu często przychodzą rozwiązania, wskazówki, myśli, które pomagają - tłumaczy ks. Krzysztof.
Obecnie trenuje 2-3 razy w tygodniu, a weekendy bierze udział w zawodach. Dla niego sezon trwa praktycznie cały rok. Nie ma przerw od roweru. Czy słońce, czy... śnieg. Granica znajduje się gdzieś w okolicach... -10 stopni Celsjusza.
- MTB to sport dla ludzi pokornych. Zdarzyło mi się przeszarżować, byłem zbyt pewny swoich umiejętności i miałem wypadek. Straciłem przytomność, wylądowałem w szpitalu. Jazda po lesie na rowerze wymaga ciągłej koncentracji i pokory. Trzeba umieć odpuścić np. przy stromym zjeździe albo w razie zagrożenia kolizją z innymi zawodnikami - opisuje kapłan archidiecezji wrocławskiej.
Frajdę sprawia mu nie tylko pedałowanie i pokonywanie tras, ale też ich wyznaczanie, ustalanie, budowanie.
- Zapoznaję się z terenem. Patrzę, co można z niego wycisnąć, żeby było malowniczo, różnorodnie, emocjonująco. Piękne krajobrazy mają znaczenie. Bo chodzi też oto, by choć na chwilę oderwać się od rywalizacji i nacieszyć oko. Trasa ma przyciągnąć zawodnika. Nie może tylko ślęczeć ze wzrokiem utkwionym w ziemię od startu do mety - mówi zapalony kolarz.
Czasem trzeba chwycić za piłę i dmuchawę - to narzędzia rowerzysty do przygotowania trasy. Oprócz tego dochodzi odpowiednie oznakowanie i otaśmowanie np. 50-kilometrowej trasy. Czyli zabawy i pracy nie brakuje.
Za księdzem Krzysztofem już sześć sezonów po 8-9 startów w ciągu roku. Każde zawody przynoszą nowe doznania, nową odmianę walki z samym sobą, z pogodą i ze swoimi możliwościami. Bywało tak, że za jednym razem przeżył deszcz, śnieg, lód i mróz.
- Dla moich kolegów z drużyny teraz to nic dziwnego, że jestem księdzem, choć na początku byli zdziwieni. Może to niepopularna pasja wśród duchowieństwa. A inni ludzie? Rzeczywiście może to trochę ich szokuje, ale pozytywie - wyjaśnia ks. Deja.
Swoją pasją zaraża także uczniów liceum henrykowskiego. Uczy ich obsługi i dbania o sprzęt kolarski, jeździ z nimi, trenuje. Pokazuje, jak czerpać wielką radość z tego sportu.
- Na rowerze naprawdę można dostrzec piękno natury, która jest wielkim darem Pana Boga. Samochodem człowiek dosłownie przejeżdża, a niedosłownie przelatuje przez pewne okolice. A na dwóch kółkach nie cel jest najważniejszy. Przy okazji można podziwiać wiele rzeczy, zatrzymać się na detalach, które potrafią zafascynować - opisuje kapłan.
Niedawno brał udział w rowerowej wyprawie wokół Mont Blanc, najwyższej góry Europy. Tam zaliczył naprawdę ekstremalne zjazdy. Z punktu leżącej na 3400 m. n.p.m. pokonał 20 kilometrowy szlak w dół po skałach, niwelując 2500 metrów wysokości. Na szczytach szalała burza, a na dole panował ukrop. Nigdy nie zapomni zapierających dech w piersiach widoków i wrażeń.