Czasem to, co w życiu Kościoła wydaje się, albo i naprawdę jest, porażką, staje się początkiem czegoś nowego, pięknego.
Święto św. Benedykta przywodzi na myśl wielkie opactwa, klasztory – różnych zresztą zakonów – przez wieki promieniujące duchowością, kształtujące kulturę, gospodarkę, sztukę całych regionów. Czy to już odeszło w przeszłość?
Patrząc choćby na Dolny Śląsk, można powiedzieć: odeszło, ale i przychodzi – inaczej niż kiedyś. Ogromne stare gmachy trudno już dziś wypełnić braćmi czy siostrami. Nie da się też powielać w stu procentach modelu życia zakonnego dawnych wieków. Nad niejednym domem zakonnym wisi groźba zamknięcia. Czy wobec spadku ilości kandydatów to nieuchronna perspektywa?
Nie. Jeden z przykładów – Trzebnica. Dawny klasztor cysterek już raz przeżywał swój dramat. Po przymusowym (kasata zakonów) opuszczeniu przez mniszki popadł w ruinę. Zmartwychwstał dzięki joannitom i boromeuszkom – obecnym gospodyniom tego miejsca. Kiedy dziś sióstr jest mniej, zmieniły się różne uwarunkowania i nie da się z wielu względów kontynuować niektórych dzieł, nad niszczejącym gigantycznym klasztorem w pewnym momencie pojawiły się ciemne chmury.
A jednak. Nie przysłoniły nieba. Przyjaciele, pomysły, inicjatywy, projekty… Dom zakonny otwiera się na nowe przestrzenie służby – gościnnie otwiera coraz szerzej bramy dla pielgrzymów, turystów, artystów, muzyków, rodziny z dziećmi, dla których już wkrótce rozpoczną się tu barwne warsztaty.
Jak rozkwitają i zmartwychwstają stare klasztory? Gościnność, mądre otwarcie dla osób z zewnątrz – na inicjatywy szanujące misję i charyzmat danego miejsca; dzielenie się z innymi przestrzenią modlitwy, ciszy, skarbów duchowości. Wokół zakonnych wspólnot powstają całe nieformalne wspólnoty ludzi, którzy co prawda habitów nie noszą, ale czerpią z dziedzictwa danego zakonu.
Oczywiście, dobrze żeby i osób w habitach nie brakło. Ale w sytuacjach, gdy jest ich mniej – a także w takich, gdy jest wciąż dużo! – warto o mądre „bycie razem”.