We Wspólnocie z Taizé jest czterech polskich braci: Marek, Krzysztof (przebywający w Brazylii), Wojciech i najmłodszy powołaniem Maciej - pracujący w OJAK-u i odpowiedzialny za wszelkie pojazdy.
– Licząc od obłóczyn, przyjęcia habitu, jestem we wspólnocie dziewiąty rok – opowiada. – Utrzymujemy się z pracy własnych rąk, a głównym źródłem dochodów jest garncarnia. Angażujemy się jednak w wiele różnych zajęć. Ja na przykład odpowiadam za OJAK – rodzaj baru, gdzie cztery razy dziennie gromadzą się młodzi ludzie, by wspólnie coś zjeść, napić się, spędzić razem czas.
Grają tu na instrumentach, śpiewają, tańczą. To jest miejsce, gdzie nieustannie rodzi się przyjaźń między osobami z różnych krajów, kultur, tradycji chrześcijańskich. Bywa, że właśnie ta przyjaźń rodzi pytania, poszukiwania: Co sprawiło, że tak łatwo mogliśmy się porozumieć? Co nas łączy? Często właśnie poprzez więzi przyjaźni ludzie dochodzą do wiary.
Opiekuję się ponadto wszystkimi pojazdami na wzgórzu. Jest nas około 100 braci, są też wolontariusze – pojazdów jest więc sporo. Są wśród nich również traktory. Nie brakuje zajęcia przy tych wszystkich maszynach.
Dlaczego trafiłem akurat do tej wspólnoty? O to trzeba by pytać Ducha Świętego. Odkrycie tego, do czego On mnie zaprasza, było właściwie proste, jednak muszę powiedzieć, że najpierw uciekałem przed powołaniem. To nie jest takie oczywiste, że facet w wieku 19 lat, po maturze, podejmuje tak ważną decyzję – by na całe życie związać się z Chrystusem, żyć tylko dla Niego, w celibacie. Dlatego ja najpierw skończyłem studia i dopiero potem przyjechałem do Taizé jako wolontariusz. Taki jest początek drogi. Potem, jeśli chcesz, z wielkiej wolności, możesz robić kolejne – coraz bardziej włączając się w życie wspólnoty.
Duch Święty przekonał mnie, że tu jest moje miejsce. Zostałem. Studiowałem wcześniej turystykę i rekreację. Przyjeżdżają tu tłumy, może nie turystów, ale pielgrzymów, w OJAK-u trwa rekreacja… Wszystko pasuje. Myślę, że Pan Bóg dobrze przygotowuje ludzi do przyszłych zadań.