O korzeniach Taizé sięgających odległych wieków, gościnności, radości i ciszy mówi br. Alois, przeor wspólnoty.
Agata Combik: Taizé, znajdujące się zresztą w pobliżu pozostałości dawnego opactwa w Cluny, czerpie z tradycji monastycznych – choć przecież przybywające tu tłumy młodych ludzi nie przypominają mnichów.
Brat Alois: To prawda, jesteśmy monastyczną wspólnotą. Brat Roger odwoływał się najpierw przede wszystkim do Dziejów Apostolskich, do pierwszych chrześcijan, którzy żyli razem, wszystko mieli wspólne, celebrowali Eucharystię. Chciał przezwyciężyć indywidualizm. Zwracał uwagę na to, że idziemy za Jezusem nie jako jednostki, ale jako wspólnota. To, co było wyraźnie widoczne wśród pierwszych chrześcijan, to wzajemna miłość między nimi. To był znak nowego życia. I to była idea brata Rogera. Pierwsi bracia, zastanawiając się, jak można kontynuować tę rzeczywistość, weszli głębiej w tradycję monastyczną.
Bracia mają swoją Regułę, podejmują zobowiązania nawiązujące do ślubów czystości, ubóstwa i posłuszeństwa, choć nieco inaczej je wyrażają.
Zobowiązujemy się do życia w celibacie, do respektowania posługi komunii sprawowanej przez przeora, do wspólnoty dóbr z braćmi. Nie mówimy o ubóstwie, o posłuszeństwie – ale o dzieleniu się, o posłudze jedności, komunii. Nie chodzi o podporządkowanie się „literze”, ale relację z odpowiedzialnym za wspólnotę, do którego, co jest jasne, należy ostateczna decyzja – przy czym powinno się to dokonywać w przestrzeni dialogu.
Podejmujemy również monastyczny ideał gościnności – charakterystyczny zwłaszcza dla duchowości benedyktyńskiej. Dla brata Rogera gościnność stawała się z biegiem czasu coraz bardziej ważna. Choć nie było to zaplanowane, młodzi ludzie zaczęli masowo przyjeżdżać do Taizé. Kontynuujemy goszczenie ich, wspólną modlitwę, sięganie wraz z nimi do źródeł wiary.
Widok tłumów młodych ludzi kojarzy się zazwyczaj z festiwalami muzycznymi, sportowymi wydarzeniami. Tymczasem tu przyjeżdżają, by się spotkać, ale i… pomilczeć razem. W Taizé splatają się cisza i radość, czasem żywiołowa.
Gdzie są młodzi, tam jest radość; są także odkrywcze doświadczenia związane z obecnością osób pochodzących z różnych krajów, różnych kontynentów. Dla młodych wymiana opinii, słuchanie się nawzajem to bardzo ważny aspekt spotkania. Jednak ważne jest również spotkanie z Bogiem, modlitwa. Jest czas na śpiewy, także bardzo radosne, ale i na ciszę. Często pod koniec pobytu w Taizé mówią, że cisza była dla nich bardzo istotna. Wydaje nam się, że młodzi od niej uciekają; widzimy ich zawsze ze słuchawkami na uszach, słuchających muzyki, pozostających w nieustannym kontakcie z innymi. Tutaj jednak odkrywają w sobie głębszą tęsknotę – właśnie za ciszą, za nieco wolniejszym rytmem życia, który umożliwi słuchanie – inne niż to pośród pośpiechu.
Młodzi, wspominając Taizé, często mówią o pięknie – muzyki, wystroju kościoła.
Tak, do tego można jeszcze dodać piękno krajobrazu. Mieszkamy w pełnej uroku okolicy. Brat Roger był bardzo wrażliwy na piękno wyrażane z pomocą prostych środków. Nie chodziło mu o estetykę dostępną tylko dla nielicznych, ale o piękno, które przemawia do każdego. W taki sposób staramy się zaaranżować wnętrze naszego kościoła. Znajdują się z nim witraże ukazujące życie Jezusa, od Zwiastowania po Zesłanie Ducha Świętego. Zdobi go prosta barwna dekoracja, wiele świec, ikony – Matki Bożej, Krzyża, Zmartwychwstania, Najświętszej Trójcy. Ukazują one podstawowe przesłanie Ewangelii.
Ten szczególny styl sztuki, design rodził się stopniowo czy od początku miał wyraźny kształt?
To był długi proces. Kiedy pierwsi goście zaczęli odwiedzać wspólnotę, br. Roger zastanawiał się, co tu zrobić, by wnętrze kościoła przemówiło, było zrozumiałe dla odwiedzających. Zawsze zwracał uwagę na to, że nie organizujemy modlitwy tylko dla siebie; że powinniśmy włączyć w nią tych, którzy przychodzą. To był też powód, dla którego zmianie uległy śpiewy. Najpierw śpiewaliśmy tylko po francusku – choć czytania z Pisma św. odbywały się już w różnych językach. W pewnym momencie br. Roger stwierdził, że trzeba uczynić śpiew dostępnym dla wszystkich. Taki był początek obecnie znanych kanonów z Taizé.
Również kościół przeszedł przemianę. Kiedy został wybudowany, najpierw miał bardzo klasyczny wystrój – był biały, z kamienną podłogą. Kiedy ludzi przybywało, przestali się mieścić na krzesłach, więc młodzi spontanicznie zaczęli siadać na podłogach, na schodach. Z czasem usunęliśmy krzesła, by zyskać więcej miejsca. Okazało się, że siedzenie na ziemi buduje specyficzną atmosferę. Pojawiły się kolory, wnętrze ociepliło się. Brat Roger bardzo dobrze potrafił budować taką ciepłą przestrzeń, gościnną, otwartą.
W Taizé można dostrzec wiele inspiracji wschodnim chrześcijaństwem.
Tak, to się wyraża w ikonach, w śpiewie kanonów. Niektóre z nich wykonujemy w słowiańskich językach. Podczas lata każdego tygodnia gościmy osoby prawosławne. Rozdział pomiędzy wschodnim i zachodnim chrześcijaństwem jest wciąż bardzo głęboki, ale z drugiej strony odkrywamy, że nasza wiara jest bardzo podobna. Choć podziały sprawiły, że staliśmy się sobie obcy, wiele rzeczy łączy nas. Sprzyjają tej jedności ikony, śpiew.
Czy to proste stworzyć jedną wspólnotę z ludzi wywodzących się z różnych tradycji chrześcijańskich?
Tak, bardzo proste, ponieważ naszą pasją jest Chrystus, który oddał życie za nas wszystkich. Mamy różne tradycje i wciąż wiele rzeczy dzieli nas pod względem teologicznym, ale mamy o wiele więcej wspólnego niż wyrażamy to w naszym codziennym życiu kościelnym. Łączy nas wspólny chrzest, co oznacza, że jesteśmy jednym ciałem, że jednoczy nas Chrystus. Wiedząc to, czujemy, że teologiczne różnice dzielą nas mniej; że być może stanowią one bardziej różne sposoby wyrażenia tej samej prawdy, która wykracza poza formuły.
Ludzie, którzy tu przyjeżdżają, to zarówno osoby będące blisko Chrystusa, jak i takie, które zbyt dobrze Go nie znają. Jak udaje się wam włączyć wszystkich do wspólnoty?
To jest cud, którego do końca nie rozumiemy. Ludzie, którzy są blisko Chrystusa, którzy mocno wierzą, znajdują tu podczas modlitwy pokarm, pożywienie dla swojej wiary. Jednocześnie ci, którzy zwykle rzadko bywają w kościele, też czerpią wiele dla siebie. Doświadczają bycia zaproszonym, oczekiwanym. To zadziwiające. Jakiś czas temu ktoś zapytał mnie, czy może uczestniczyć w śpiewie w kościele będąc osobą niewierzącą. To piękne, że i taka osoba chce dołączyć do wspólnoty, być jej częścią. Kto wie, jak dalej potoczy się jej życiowa droga?
Nie da się chyba zobaczyć brata z Waszej wspólnoty zdenerwowanego, poirytowanego.
Niech pani zostanie z nami na nieco dłużej, to zobaczy… Oczywiście staramy się zachować uważność, podejmować wysiłek właściwego ustawiania priorytetów. Towarzyszą nam niełatwe pytania. Inna sprawa – pochodzimy z różnych chrześcijańskich tradycji i, co jest jeszcze większym wyzwaniem, z różnych krajów, kontynentów. Mamy rozmaite temperamenty, różnimy się mentalnością. Możemy się czasem ranić. Mówię młodym ludziom, że nie powinni mieć wyidealizowanego obrazu nas. Nie jesteśmy idealni. Jesteśmy jak kruche naczynia. Ale jest w nich prawdziwy skarb. Chrystus.
Ale próbujecie być mistrzami komunii.
Sługami komunii. Podziwiam to, jak bracia potrafią podołać wszystkim wyzwaniom, obowiązkom, koordynować pracę wolontariuszy. Przyjmujemy młodych z Afryki, Azji, Ameryki Łacińskiej. Przyjeżdżają tu na 2-3 miesiące. Wielu z nich jest po raz pierwszy w życiu w Europie. Wiele rzeczy bywa dla nich szokiem. Trzeba im towarzyszyć. Być przy nich obecnym.
Tworzycie wielką orkiestrę.
A osoby przybywające z różnych stron są jak nowe instrumenty. Trzeba je włączyć, zintegrować. Powstaje niezwykła symfonia. To Jezus integruje nas w jedną wielką orkiestrę.