Jak się rodzą legendy? Po co istnieją? Jakie są dzieje gazowych latarni na Ostrowie Tumskim? Opowiadał o tym we Wrocławskiej Księgarni Archidiecezjalnej Wojciech Chądzyński, autor książek o tematyce związanej z Wrocławiem i Dolnym Śląskiem.
Legendy sprawiają, że ludziom chce się poznawać historię. Jadąc do Krakowa nie pamiętamy może, kiedy powstał Wawel, ale o smoku wawelskim coś powiedzieć potrafimy – mówił gość spotkania, które prowadziła Adrianna Sierocińska, dziennikarka Radia Rodzina.
– Wrocław miał swoje dawne legendy, które „wyjechały stąd” w 1945 r. razem z Niemcami. Z tych starych niemieckich legend pozostało niewiele – są to opowieści między innymi o kamiennej głowie, o Mostku Pokutnic czy Bramie Kluskowej. Wrocław ma jednak mnóstwo obiektów, które aż się proszą o legendy – wyjaśniał W. Chądzyński, przyznając że… sam je tworzy.
Jego dziełem jest między innymi opowiadanie wyjaśniające, dlaczego na pomniku św. Jana Nepomucena pod kościołem Świętego Krzyża we Wrocławiu zobaczyć można dwa łyse aniołki (podczas gdy w epoce baroku miały one zwykle bujne czupryny). Stworzył tę historię na poczekaniu, gdy kiedyś oprowadzał jako przewodnik po Wrocławiu grupę nauczycielek. Jedna z nich, wyraźnie chcąc „zagiąć” pana Wojciecha, dopytywała o łysą anielską głowę. Najpierw opowiedział oraz napisał o jednej z nich, dopiero potem ktoś z czytelników zwrócił mu uwagę na fakt, że z drugiej strony pomnika występuje podobna postać bez włosów. Legenda została uzupełniona.
Dziełem literackiej wyobraźni jest także legenda o tym, że pierwowzorem dla Madonny Wrocławskiej w katedrze była pewna piękna zakonnica, oraz wiele innych.
Autor podkreśla, że w swoich pracach (widoczne jest to zwłaszcza w ostatnich książkach) wyraźnie rozgranicza prawdę od fikcji. Zdarza mu się jednak tradycyjne legendy, czy też opowieści mające pewne zakotwiczenie w faktach, ubarwić i rozwinąć – jak na przykład historię o przekupce Adeli i jej związku z powstaniem Hali Targowej. Zaznacza, że korzysta niejednokrotnie z pomocy znajomych historyków, którzy podsuwają mu autentyczne ciekawostki związane z miastem. Dba też o prawdopodobieństwo tworzonych opowieści, poddając je ocenie historyka, historyka sztuki i architekta.
Istnieją autentyczne historie tak barwne, że nie trzeba już nic „ubarwiać”, by zainteresować nawet najbardziej znudzonych uczestników wycieczki po Wrocławiu – przykładem są dzieje obrazu Madonna pod Jodłami czy historia o tym, jak do Wrocławia trafił palec Aleksandra Fredry.
W. Chądzyński wyjaśniał, że legendy tworzą się nieustannie – tam, gdzie słyszymy o wydarzeniach niezwykłych, ciekawych, ale naznaczonych nutką niedopowiedzenia, niepewności co do prawdziwości faktów. Tak jest na przykład z historią Stanisława Maksymowicza, który miał na początku lat 50. XX wieku przelecieć samolotem pod Mostem Grunwaldzkim. Sam nigdy tego nie potwierdził (część osób uważa, ze tylko dlatego, iż czyn był nielegalny i narażający go na problemy), nigdy też nie zaprzeczył.
Wojciech Chądzyński przypomniał najprawdziwszą, nie legendarną historię, w której sam odegrał kluczową rolę – chodzi o latarnie gazowe na Ostrowie Tumskim. Po wojnie stopniowo były one wypierane przez elektryczne oświetlenie. Gdy w latach 70. pozostały już tylko jedna czy dwie przedwojenne latarnie, postanowił się zaangażować w ich ocalenie.
Doprowadził do powstania specjalnego komitetu ratującego gazowe zabytki, a także do podpisania stosownej umowy między miastem, a dyrekcją Dolnośląskiego Okręgowego Zakładu Gazownictwa. Okazało się, że odtworzenie usuniętych już latarni nie jest proste – specjalne żarniki produkowała jedna jedyna firma w Berlinie Zachodnim. W. Chądzyński fundusze na ten cel uzyskał u ówczesnego ministra górnictwa i energetyki. W latach 80. Ostrów Tumski znów wypełnił blask gazowych latarni.