W świetlicy "Na Szewskiej" w Klubie Kibiców Niepełnosprawnych gościł kpt. Stanisław Wołczaski ps. Kazimierz, kolporter powstania warszawskiego.
Kombatant opisywał straszliwą 5-letnią okupację, która wykańczała Polaków, mówił o powodach wybuchu powstania i rzeczywistości powstańczej walki w Warszawie.
- Szkoły zamknięte, godzina policyjna, głodowe racje żywnościowe, godzina prądu na dobę. Na cały miesiąc 4,4 kg chleba na osobę. Nazywaliśmy go "odrzutowcem", bo był niejadalny, powodował boleści brzucha. Oprócz tego 15 dekagramów kawy zbożowej i jedno jajko na miesiąc - wyliczał S. Wołczaski.
Jak dodał, generalny gubernator podał przez szczekaczki na mieście, że Polacy dostaną drugie jajko na miesiąc w przydziale. Ale nic się nie zmieniło. W końcu podano oficjalną informację, ale ironicznie, że warszawiacy drugie jajko podali na front wschodni dla niemieckich żołnierzy.
- Zakipiało wśród warszawiaków. Następnego dnia na Krakowskim Przedmieściu koło pomnika Mickiewicza zawisło 5 kur do góry nogami wraz z kartką: "Wolę być zdechłą kurą i wisieć do góry nogami, niż szkopów karmić swoimi jajami" - opowiadał powstaniec.
Podkreślał, że w każdym podwórku warszawskim w czasie powstania znajdowała się kapliczka, gdzie się modlono o rychły koniec wojny i o przeżycie.
- Prawie co drugi dzień w okupacji dochodziło do rozstrzeliwania i wieszania. Ja byłem świadkiem powieszenia 32 Polaków. Nałożono im worki na głowę, nie krzyczeli. Powód? Za to, że byli Polakami. Ustalono normę: na każdego zabitego Niemca gładzono 40 Polaków. Pragnęliśmy wolnej Polski, dlatego postanowiliśmy o nią zawalczyć - podkreślił gość specjalny.
Przypomniał, że powstanie planowane na 3 dni trwało aż 63 dzięki wielkiemu poparciu ludności cywilnej, która gasiła pożary, odkopywała zasypanych, budowała barykady, opiekowała się starszymi, niemowlętami oraz sierotami, zdobywała żywność.
Stanisław Wołczaski złożył przysięgę i wstąpił do Armii Krajowej 2 sierpnia 1944 roku. Przyjął pseudonim Kazimierz, tak jak ojciec, który także w innej dzielnicy walczył w powstaniu. 14-latek zgłosił się wtedy pod adres: Szpitalna 12, do Wojskowych Zakładów Wydawniczych, by zostać konspiracyjnym kolporterem prasy podziemnej, afiszów, plakatów i biuletynów. Dołączył wówczas do Wydziału VI Biura Informacji i Propagandy.
- Drukowano nam plakaty i biuletyny w trzech kolorach - czarnym, białym i szarym. Chodziliśmy parami po dwóch chłopaków. Roznosiłem trzy gazety - "Biuletyn Informacyjny", Rzeczpospolitą" i "Robotnika". Kiedyś miałem spotkanie z niemiecką młodzieżą. Gdy im powiedziałem, że Niemcy zamordowali 6 milionów Polaków, wówczas podniosło się larum, że to nie Niemcy, tylko naziści... Ja wtedy spytałem: "A naziści to kim byli z narodowości?" - oświadczył S. Wołczaski.